sobota, 14 listopada 2015

SAMOCHÓD

Jak każdy naiwny, nieasertywny Polak z pokolenia pana Mirka, również i ja łatwo ulegam argumentom w stylu: nie bity, zero szpachli, igła, kobieta jeździła, że Niemiec płakał, a teraz dzwoni, żeby posłuchać silnika, że gałka sygnetem zarysowana, że jedyny minus to ten na akumulatorze.
Jestem typem człowieka, który czasem kieruje się chwilową emocją, a już szczególnie w temacie zakupu aut. Chcę mieć TO. Niby jeszcze głos rozsądku coś tam podpowiada, coraz głośniej, potem krzyczy, ale ja ostatnio bardzo doceniam ciszę. Cicho tam!
Przecież każde auto i tak trzeba robić, bo zawsze coś wyjdzie.

Tak więc, mimo postanowień, że tym razem będę twardy, że wykażę się wnikliwością znawcy, który połamał w Polsce zęby na niejednym Mirku, czy Mietku, że dokładnie się przyjrzę i sto razy zastanowię, znów ulegam pokusie pierwszego wyboru. Taki już jestem. Chyba lepiej wyjść z założenia, że ludzie są uczciwi i dobrzy z natury? Czy nie?
Poza tym czy  nie szkoda czasu na jakieś tam zaglądanie,    przepytywanie, sprawdzanie itp?

Na szczęście tym razem o sprawdzenie auta zadbał za mnie kto inny. I dobrze, bo przed transakcją było w warsztacie dwukrotnie.
Pierwszy, trochę nadgorliwy przegląd, mocno zniechęcił. Po drugim, bardziej pozytywnym, oraz po telefonie do przyjaciela Remka w Polsce, a także po utargowaniu kolejnych kilku stówek, kupujemy. Właściciel, niezwykle sympatyczny facet, wykazuje się zaskakującą cierpliwością, bo wszystko trwa tydzień. A może to magia $500 depozytu? Nie wiem, ale rodzinka sympatyczna.
Auto wewnątrz bardzo zadbane, wszystko działa w naszej Toyocie Hiace Supercustom '95, 3.0 turbodiesel w automacie, kolor, uwaga, FIOLETOWY.

(Uwielbiam tę polską manierę językową z użyciem przyimka "w": w klimie, w dieslu, w gazie. Nie cierpię natomiast słowa grill na określenie kratownicy auta. W ogóle nie lubię tego słowa: nie dość, że wymowa niewygodna, to jeszcze ten zapach, który od razu czuję w nozdrzach.)

Tak więc mamy busa, w którym można spać. Co prawda nad komfortem spania trzeba będzie popracować, ale...


PIERWSZY CAMPING

Rozumie się, że w nadchodzący weekend od razu zechcemy przetestować auto. Panuje co do tego absolutna zgodność w rodzinie.
Mapy, te papierowe i te z ludzkiej skóry, studiujemy dopiero w piątek wieczorem w łóżku, rozkoszując się ich zapachem dosłownie i w przenośni.
Wybór pada na ciekawie wyglądającą dolinę w pewnym masywie górskim na półwyspie Coromandel, która oferuje nie tylko piękne górskie szlaki piesze, ale także duży wybór pól campingowych. Prognozy pogody wróżą piękną pogodę, choć noc ma być zimna.

Z tuzina pól namiotowych wybieramy to najdalej i najwyżej położone, na innych obawiając się tłoku. Niepotrzebnie. W visitor centre płacimy 25 dolków (dyszka od osoby+starsze dziecko), po czym kontynuujemy jadzę szutrową drogą wzdłuż malowniczej, górskiej rzeki, która tu i tam tworzy skaliste baseny idealne do letniej kąpieli, co potwierdza obecność plażowiczów.

Nasza miejscówa położona jest nad tą samą rzeką, jednak jest tu bardzo kamienista, jak bieszczadzka Wetlina. A nawet bardziej. Można jednak schłodzić nogi, a jak się dłużej posiedzi, to i węgorze podpłyną, odważnie wystawiając pyszczki po przekąskę. Te jednak są raczej mięsożerne, chlebkiem gardzą.

Na polanie stoją oprócz nas cztery ekipy, kolejne dojadą wieczorem. Od razu widać, kto stąd, a kto backpacker z Niemiec.

Nasz nowy dom na kółkach okazuje się być bardzo przyjazny dla takiej rodziny, jak nasza, głównie pod względem przestrzeni, komfortu jazdy oraz ceny ropy: $ 1,05/l (2,50 PLN).
Dobrze jednak, że mam swój namiot dwójkę, bo bez porządnych materaców byłoby za ciasno.

Dzień mija szybko, nasi sąsiedzi, którzy rozbili obok wielki, czerwony namiot (od razu wiadomo, że "lokalsi") wracają tuż przed zmrokiem z canioningu: zziębnięci, w mokrych wetsuitach, widać, że zmęczeni.
Liczymy po cichu, że mimo zakazu ogniskowania jakieś małe rozpalą, na które miejsce jest za ich namiotem, że może się wprosimy, bo jak tu bez ognia...


Niestety. Ogniska tym razem nie będzie.
I tak oto znalazłem słaby punkt NZ, o co nie jest tu łatwo, bo mają tu deficyt słabych punktów.
Bez ogniska...
Ale dlaczego, zastanawiamy się z Lilą pod koniec dnia? Patrząc dookoła, zagrożenie pożarowe żadne, więc o co chodzi?
Może o zachowanie czystego powietrza, bo gdyby wszyscy rozpalili, to cała dolina pokryłaby się dymem i jego pochodnymi zapachami?
Może jest to celowe działanie uderzające w pierwotną, ludzką potrzebę integrowania się przy ogniu oraz piwku/winku/wódeczce, a także nie mniej pierwotną potrzebę wyzwolenia artystycznej duszy ogniskowego śpiewactwa?

 Nie wiemy. Wiemy jednak, że:
- nie ma innego wyjścia, jak tylko się z tym pogodzić, bo zakaz ogniskowania jest w sezonie powszechny,
- z dostępnych rozrywek mamy tylko siebie, ciszę, aromaty kwitnącej przyrody oraz... rozgwieżdżone niebo.
Pierwsze jest oczywiste, drugie zawsze mile widziane, trzecie - mniej oczywiste, przynajmniej dla mnie, bo Lila zna już tutejsze wczesne lato, czwarte natomiast pobudza wyobraźnię i daje okazję do wielu refleksji natury kosmicznej.

Oto nad nami Niebo Południowe, z nowymi konstelacjami, choć starego znajomego Oriona już wcześniej powitałem. Jeszcze innego znajomego, Krzyż Południa, ponownie witam po latach.
Miliony gwiazd... Wymyślamy własne gwiazdozbiory. Na przykład jeden z nich na zachodnim nieboskłonie... Niniejszym nadajemy ci nazwę Sztuczna Szczęka.
Za karę, za brak możliwości upieczenia tosta z ognia, każemy wymówić nazwę lokalnym strażakom odpowiedzialnym za wydanie zakazu.

Ziąb i wilgoć nie daje wiele nadziei na dalszy rozwój wypadków, więc idziemy spać. I tak robimy to jako ostatni ze wszystkich biwakujących.

W niedzielę rano nasi sąsiedzi (dwie pary) rozkładają maty i zaczynają acroyogę. Zaraz do nich dołączam, jednak złamany palec lewej stopy szybko studzi zapał. Za to Lila radzi sobie świetnie.
No, ale jak się ma takie ciało...


THIRTH OF THAMES

W drodze powrotnej oddalamy się od domu, chcąc zaliczyć tutejszą rivierę. Przy okazji zaspakajam ciekawość na znaczenie słowa thirth. Okazuje się, że to zatoka, tyle że po szkocku. Thames zaś to... Tamiza. No tak.

W tle szkoła
Droga wiedzie na północ zachodnim brzegiem półwyspu, wzdłuż zatoki. Auto prowadzi się dobrze, liczne zakręty i podjazdy pokonuje gładko; automat daje radę, odkrywam funkcję overdrive; turbo świszczy, jak oddech stuletniego palacza papierosów z nowotworem tchawicy.

Widoki są wspaniałe. Co chwila jakaś przydrożna plaża zachęca do kąpieli w błękitnej wodzie. Czasem droga wije się pod górę, otwierając piękne widoki, nawet na odległe wieżowce Auckland. W połowie trasy robimy postój na kąpiel, z czego korzysta tylko dzielny Adaś. Ja podziwiam położoną tuż przy plaży szkołę. Korzystając z okazji, że "niedawno" był Dzień Nauczyciela, składam spóźnione życzenia:
Obyście wszyscy pracowali w szkołach położonych przy plaży!

Pędzimy do domu, bo chcemy mieć wieczorem czas na podsumowanie weekendu, w tym na publikację zdjęć. Wszystko zapinamy na ostatni guzik, choć właściwie to już odpinamy. W każdym razie całość opinamy klamrą dobrze wykonanego zadania.
Możemy nawet zameldować jakiemuś prezesowi.





















2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Akurat ja sobie życia bez samochodu nie wyobrażam i jestem zdania, że po prostu warto jest go mieć. Oczywiście również należy pamiętać o dobrym ubezpieczeniu OC, które można dostać w https://kioskpolis.pl/ubezpieczenie-oc-ac-kielce/. W końcu chyba każdy z nas lubi jeździć bezpiecznie.

    OdpowiedzUsuń

O mnie

Moje zdjęcie
Hamilton, Waikato, New Zealand
Kiedyś nastąpi ten dzień, kiedy osiądę; zacumuję na stałe, obsieję ogród, nauczę się naprawiać kosiarkę, wyposażę garaż w kompletny zestaw ulubionych narzędzi stolarskich i ślusarskich, być może wezmę nawet jakiś kredyt, auto młodsze niż dziesięcioletnie kupię, zaprenumeruję periodyk. Być może. Póki co jednak nadal dryfuję po karmicznych wodach życia, wypełniając dany mi czas zdarzeniami. Kiedy jednak odnajdę swoją przystań, do której zacumuję na dłużej, na tyle długo, żeby zabrudzić narzędzia stolarsko-ślusarskie równo poukładane w garażu oraz zabezpieczyć spłatę kredytu, nadal codziennie będę sprawdzał cumy, bresty i szpringi, aby zawsze nadawały się do zdjęcia z polera. Zawsze gotowy do drogi.

main 1

side 2