piątek, 17 czerwca 2016

OKRĄGŁY ROK
 
Trudno w to uwierzyć, ale w niedzielę będzie rocznica naszego przyjazdu do NZ. Tak się przypadkowo, zupełnie przypadkowo złożyło, że aśnie mija 12 miesięcy. 52 tygodnie. 365 dni.  
Jednak jakoś nie mam ochoty na podsumowania, na które pewnie co poniektórzy po cichu liczą; proszę, nie tym razem. Płynnie wolę przejść w kolejny rok na innej planecie. Niech tym razem codzienność i powszedniość wezmą górę. Niech refleksja drobna, ulotna przemknie niepozornie i szybko, pojawi się i zniknie. 

Za to sobotnią noc spędzę w Auckland w dansklubie jakim i przetańczę nockę z okazji tej niebywałej okazji. Wytańczę wspomnienie o utraconych przyjaciołach. Może z tej okazji łzę oną wycisnę... Może dwie...

GĘSTO

Trudno ostatnio zabrać się do pisania. Nie żeby brakowało tematów, bo byle ptasia kupa na szybie auta może być wystarczającą inspiracją do głębszych przemyśleń. Choć przyznać muszę, że z powodu tzw. zimy przystopowaliśmy z wyjazdami, które zawsze były świetnym pretekstem do radosnego klepania w klawiaturę.  Zdjęć też niewiele, więc trzeba coś sklecić z folderu "różne".
 
Nie żeby mi się nie chciało, lenistwo ogarnęło, znużenie pisaniem, czy coś. 
Nie. 
Chodzi o coś innego, ale o tym potem.
  
O tym, jak trudno zabrać się do pisania, świadczą: 
1) czas, jaki upłynął od ostatniej publikacji,  miesiąc niemal,
2) kurz na klawiaturze i biurku - na TEJ klawiaturze i na TYM biurku (inne znajdują się w małym pokoju).

Ad 2):

O kurz u nas niełatwo, więc nawet wziąwszy poprawkę na fakt palenia w kominku, który jest za ścianą, jego ilość i tak budzi pisarski niepokój. Nie jest to kurz wrocławski, swojczycki,  roztocza nie tamtejsze lokalne, bo tam to był dopiero kurz!
 
Zakurzony Swojec to specyficzne miejsce na mapie naszego życia z wielu powodów, nie tylko z powodu zajebistego mieszkanka, jakie sobie uwiliśmy. Czy też kurzu, który je szybko i regularnie pokrywał.
 
Swojec powraca we wspomnieniach głównie pod wpływem jakiegoś wydarzenia, jak na przykład remont ulicy Miłoszyckiej, czy Euro Cup we Francji. 

Taki event zawsze elektryzował sąsiada Artura, który w ogrodzie, w swojej tancbudzie, posiadał owóż telewizor. Myśmy nie mieli i nie mamy, ale Artur miał. W ogrodzie. Taki man cave w wydaniu swojczyckim, w wydaniu przedmiejskim, podogródkowym, z tyłu sklepu spożywczego Społem Wrocław Północ

Tak więc spotykaliśmy się w tej jego man cave i "cisnęliśmy" meczyki. A to piłka nożna, a to siatka, a to ręczna. A już jak grali Polacy... Arur, ultrapatriota, zwolennik opcji smoleńskiej, zawsze na baczność podczas hymnu; ja - no dobra, wstawałem. Oczywiście przy okazji co nieco się napijało, a i papieroska się podpaliło, frytki zajebiste wysmażyło na gazkuchni, a że była koza, buda działała cały rok. Zimą bywało najprzytulniej, najbardziej klasycznie w temacie. Tyle w temacie.

Prawie tyle. 
Szkoda, że tego nie czytasz, ale dzięki Arturze za wszystko, tęsknię za Tobą. 

Ad 1):
Od ostatnich wynurzeń, bardzo osobistych zresztą, terapeutycznych, minęło trochę czasu, ALE jestem po części usprawiedliwiony:

Dzięki nieustającemu wsparciu i przychylności mojej żony Lili, która ani przez sekundę nie miała wątpliwości, dopiąłem swego i nabyłem sprzęt do tworzenia muzyki (tu od razu rozwieję wszelkie nadzieje: muzyki techno). 
A że sprzęt nieźle współpracuje z wokalem, gitarą akustyczną i flecikiem moim, jest nadzieja, że coś się z tego wykluje. 

Tak więc powstała konkurencja dla pisania. Oj, niełatwo jest ciągnąć na raz dwie dziedziny sztuki, oj nie. Bo albo jedno, albo drugie. To coś jak z bólem: Nigdy nie boli w dwóch miejscach jednocześnie, nawet, jeśli są dwa jego ośrodki. Tak mówi Lila, a Lila ma niemal zawsze rację. ("Niemal" nie robi różnicy.)  

Obie rzeczy są o mnie zazdrosne, kuszą, nęcą, rywalizują. Myślę, że wybrnę z tego, gdy zaproponuję im pożycie w trójkącie, który zawsze wydawał mi się atrakcyjny. Nie wiem jeszcze, co na to Lila.  

Nawet teraz, w drodze do zakurzonego biurka, zerkam przez uchylone drzwi, czy może jednak rozgryźć syntezator, który posyła mi uśmiech, ale nie. 
Tu przecież chodzi o reputację bloggera oraz szacunek dla Czytelnika!

SPRZĘT

Oto leży przede mną najnowsze dziecko serii Rolanda, zapoczątkowaną w 1982 roku kultowym sekwenserem TB-303. Mam tu wirtualny syntezator analogowy, syntezator basów, modulator głosu, sekwenser oraz mikser. 
Ten ostatni - rewelacja. To tak naprawdę master unit, mózg organizmu. Już jest uważany za niezależny instrument. I jaki intuicyjny w obsłudze... Bajka, miód na uszy i balsam na dł0nie.
Do szczęścia brakuje małego samplerka, ale kiedyś wypełni go jakiś DAW z laptopa.
 
A teraz najlepsze: Wszystko jest dedykowane pod live performance. Pod scenę (lub klepisko, jak w Hakea). Wszystkie ustawienia (np. pokręteł, efektów, zestawów perkusji) pozostają w swojej zmienionej pozycji także po zmianie utworu (patternu). Jak w pierwszych analogach. Niewiele miejsca na presety, trzeba pracować rękami. 
I O TO MNIE SIĘ ROZBIEGAŁO. 

Tak, ręce chodzą. A im więcej, tym lepszy efekt. Bierność nie pasuje do całości. 

Całość nagłośniona jest monitorami studyjnymi, które chyba są zbyt mocne, bo jak grają głośniej, to po rękach kewlarowym chłodem od nich wieje. 

SPŁATA

To ja miałem wątpliwości i opory (cena mało niska oraz spo- i niespodziewane wydatki), więc postanowiłem, że kupię jak zarobię. Oczywiście stało się odwrotnie: najpierw kupiłem, teraz zarabiam. I to na kolanach zarabiam! 
Do Częstochowy na tych kolanach kurwa dojdę. Po dnie oceanu przepełznę, góry wysokie przetnę, knieje głuche, miasta tłumne, wszystko na kolanach, jak człekokształtna małpa, byleby tylko odkupić grzechy i pozbyć się wiecznego poczucia winy za to, że mam tak zajebiście fajne życie. 
Jeszcze tylko pozbyć się lęku przed śmiercią i mógłbym odejść w każdej chwili.

Mam ochraniacze na kolana w robocie, to dam radę. 

GĘSTO

Podsumowując, gęsto u nas. "Gęsto" to najlepsze określenie tego, co się dzieje. Sytuacja jest gęsta, bym powiedział, bo raz: instrumenty, dwa: złożyliśmy papiery na rezydentów, trzy: nadszedł czas decyzji. 
W stylu: fajna rzecz nie wypala, mniej fajna się pojawia. Wpływająca na tryb życia w najbliższych latach. Męcząca, ale kusząca. Nie współgrająca za bardzo z muzyką. 
Weź tu wybierz...

No i zima przyszła, trochę się marznie. Nie za wiele, ale jednak. Tłumaczę to sobie i innym tak:
Przyjechałem tu rok temu,  więc zima ma się kojarzyć ze zjednoczeniem rodziny. Jednak głównie kojarzy się z tym, że jest zimno. No bo do cholery zimą jest i musi być zimno.

Dlatego właśnie u nas gęsto; mówiło się kiedyś:  "Atfosmera się zagęszcza, sytuacja staje się napięta jak baranie jaja." Dlaczego baranie jaja - niech mi ktoś powie. 

No i vanlove nam się znowu popsuł. Jakiś wyciek paliwa, z pompy niestety. 

A PROPOS MECZÓW

Adaś chodzi do szkółki wspinaczkowej. Lubi też mecze rugby. W ostatnią sobotę oglądaliśmy (na pożyczonym tablecie z kartą TV) mecz All Blacks vs Wales. Nasi wygrali, choć Walijczycy bardzo twardo walczyli. Ale nasi to mistrzowie świata. 
Oglądamy mecz

W każdym razie, gdy jakaś pani zaśpiewała z tłumem hymn "God Defend New Zealand" (nie wiem, co ma do tego bóg), wzruszyłem się. A gdy po hymnie oglądałem haka, niemal rozpłakałem. No i All Blacks... Wszyscy na czarno, jak ja... Ojej...
Tak oto stałem się patriotą.  Lokalnym patriotą.

 Once you go black, you'll never go back.



 






















 

O mnie

Moje zdjęcie
Hamilton, Waikato, New Zealand
Kiedyś nastąpi ten dzień, kiedy osiądę; zacumuję na stałe, obsieję ogród, nauczę się naprawiać kosiarkę, wyposażę garaż w kompletny zestaw ulubionych narzędzi stolarskich i ślusarskich, być może wezmę nawet jakiś kredyt, auto młodsze niż dziesięcioletnie kupię, zaprenumeruję periodyk. Być może. Póki co jednak nadal dryfuję po karmicznych wodach życia, wypełniając dany mi czas zdarzeniami. Kiedy jednak odnajdę swoją przystań, do której zacumuję na dłużej, na tyle długo, żeby zabrudzić narzędzia stolarsko-ślusarskie równo poukładane w garażu oraz zabezpieczyć spłatę kredytu, nadal codziennie będę sprawdzał cumy, bresty i szpringi, aby zawsze nadawały się do zdjęcia z polera. Zawsze gotowy do drogi.

main 1

side 2