sobota, 29 października 2016

WIOSNA II

Odkąd minął rok mojego pobytu w NZ, pewne jego elementy nabierają prostej, acz ciekawej cechy: zaczynają się powtarzać. 
Oto weszliśmy w cykl przemian, który najłatwiej odczuć i opisać na podstawie zmian pór roku, odwiecznych mechanizmów Przyrody, które konserwują nie tylko przetwory w słoikach, ale i pamięć. Paradygmat ten obejmuje także niektóre zdarzenia, jak na przykład coroczny, integracyjny wyjazd na wulkan Ruapehu dla pracowników Lili firmy, czy niektóre wydarzenia muzyczne. No i wiosnę.

Tak więc nadeszła. Piękna, słoneczna, ukwiecona zapachami i uptaszona dźwiękami. Temperatura jest niemal idealna i oscyluje w granicach 16-18 stopni, przy czym zazwyczaj świeci słońce, które wprowadza w życie pojęcie temperatury odczuwalnej. 

Czasem pada deszcz, oczywiście, ale kto by się tutaj deszczem przejmował... Tym bardziej, że ten wcale nie oznacza spadku temperatury. 

Może nie jest to taka wiosna, jak w Polsce, szalona, gwałtowna, zmysłowa, energetyczna, upajająca; 
niespokojna, szarpana, a nawet brutalna w sensie walki o dostęp do światła słonecznego, czy walki z czasem, bo nuż przyjdzie gwałtowna zmiana kapryśnej pogody i pąki zmrozi albo potomstwo wychłodzi, z gniazda wywieje nie daj boże. 

Może nie tak wytęskniona i wymarzona; tak długo, naprawdę długo wyczekiwana po pięciu miesiącach krótkich dni i przenikliwych chłodów, a w związku z tym obciążona wymaganiami, głównie pogodowymi. Że niby ludzie mają prawo do pięknej wiosny. Że niby im się należy. Że majówka, to ma być pięknie. 

Nie zmienia to faktu, że osobiście zawsze liczyłem na piękny długi weekend, bo zwykle w te dni właśnie, co roku inicjowałem wraz z moim bratem Grzegorzem, rodziną i przyjaciółmi sezon kajakowy. A jak jest w kajaku, gdy pada, wie ten, kto pływał. 
Brat wybierał zwykle jakieś dzikie dopływy dopływów dopływów Odry albo zarośnięte poniemieckie kanały wodne, na których więcej czasu, niż na pływanie, spędzało się na przedzieranie przez chaszcze (w tym suche jeszcze trzciny i zwalone drzewa) i strzepywanie wiosennych pająków z głowy. Więc pogoda miała kluczowe znaczenie.   

NOWY LOKATOR

Lila ma już nie trzech, a czterech facetów na głowie. Dobrze, że chłopcy ciągle operują dziecięcym tembrem głosu, nie zmutowanym, balansują tym samym wibracje i rekompensują samczość. 

Z Wojtkiem działamy w dziedzinie podłóg, więc wytężamy głównie ścięgna i mięśnie, mózgi głównie wtedy, gdy trzeba rozwiązać jakiś techniczny problem. Ale umówmy się, nie są to problemy wymagające biegłości w sferze filozofii materii nieożywionej. To proste zagadki dla prostych chłopaków ze zniszczonymi od pracy rękami. Dla chłopaków, co kawkę w drodze do pracy popijają, a w porze lunchu kanapkę na szybcika zagryzają, by skrócić czas oczekiwania na dymka ze skręta. 

Obecność Wojtka odczuwam nie tylko z powodu nowych, męskich zapachów w domu, czy wzroście ilości odpadów domowych, w tym wtórnych opakowań szklanych.
Widzę też jak dużo jedzenia teraz przerabiamy. Ilość pochłanianej biomasy niechybnie przyprawiłaby przeciętnego przedstawiciela klasy urzędniczej o nadwagę, ale nie nas. My jesteśmy chłopaki z budowy. Proste chłopy, co muszą się nażreć, żeby przetrwać. 

PRZETRWAĆ

Aby przetrwać, biomasa nie wystarczy. Potrzebny jest także trening ciała i ducha. 
Joga. 
Ashtanga joga: konkretny wycisk i siódme poty, a nie jakieś tam pitu-pitu z dzwoneczkami i kadzidełkiem dla wczesnych emerytek.  

Cała nasza rodzina praktykuje jogę, także Ignacy (oczywiście dzieci mają zajęcia dostosowane do wieku). Wojtek dołączył w drugim tygodniu pobytu. 
I tak: ja chodzę we wtorki, czwartki i piątki (w soboty, jeśli nie pracuję), Igi we wtorki, Adaś czwartki, Lila w poniedziałki i środy, Wojtek na razie tylko środy - już narzeka, że za mało. 


Gdyby nie joga, nie tylko nie przetrwałbym w pracy, ale także nie dałbym rady normalnie funkcjonować w realnym świecie ze swoją późną depresją, niestabilnością emocjonalną i średnią odpornością na stres. Szczególnie teraz, gdy ważą się losy naszej nowozelandzkiej przyszłości, a także przyszłości Wojtka i jego rodziny: żony i pięcioletniego syna, których - podobnie jak dwa lata temu Lila mnie i chłopców - zostawił w Polsce licząc, że będę w stanie go zatrudnić w swojej firmie, którą właśnie otwieram, i że Immigration NZ nie będzie miało nic przeciwko temu. 

Plan B nie istnieje.   

POŻEGNANIA

Poza tym zmienia się perspektywa postrzegania rodzinnej Polski. Rozmywa się jakby ostatnio, przenosi stopniowo w sferę HD/backupu pamięci przeszłości ograniczonej do wybiórczych zdarzeń i twarzy (których obrazy są pewnie dawno nieaktualne w związku z faktem starzenia się i zmian fryzur). 

Czasem tylko zapadam pamięcią w jakiś etap z przeszłości mojego życia i próbuję go ożywić, zaproponować inne wersje zaistniałych zdarzeń. Co jak wiadomo kompletnie nie ma sensu, nie jest nawet zbyt przyjemne, także w kontekście powrotu do czasu realnego, tak absolutnie, niewiarygodnie innego wymiaru, jakim jest NZ.

Wspomnienia powracają także we snach, tam spotykam się głównie z ludźmi, których nie widziałem od wielu lat, i których z oczywistych powodów nigdy już w życiu nie spotkam. Mowa oczywiście o ludziach mi bliskich, z którymi - z pobudek hedonistycznych/sentymentalnych - spędziłem dużo czasu. 

W ten sposób oddaję im wszystkich pokłon i podziękowanie za wspólnie spędzony czas, za cierpliwość i wyrozumiałość dla mojej dość wymagającej osobowości, a także przywilej dzielenia się radością ulotnej chwili. 
I choć wiem, że nigdy się nie spotkamy (nawet fejsbuk tego nie zmieni), nie żałuję i nie tęsknię. Nasz wspólny czas dobiegł końca, a w moje miejsce na pewno pojawili się inni, równie ciekawi ludzie. W ten właśnie sposób przyczyniamy się do obiegu dobrej wibracji i dzielenia się ciepłem przyjaźni, o ile nie miłości (czymkolwiek ona jest). Jest w nas ich na tyle dużo, że byłoby marnotrawstwem ograniczać się do tych samych ludzi, włącznie z rodziną.

Pozwólmy więc dziać się zmianom. Niech ludzie odchodzą i przychodzą, by ponownie odejść. Bo zmiana i nietrwałość to podstawowe prawo Przyrody. 

Jak to na wiosnę.















 

O mnie

Moje zdjęcie
Hamilton, Waikato, New Zealand
Kiedyś nastąpi ten dzień, kiedy osiądę; zacumuję na stałe, obsieję ogród, nauczę się naprawiać kosiarkę, wyposażę garaż w kompletny zestaw ulubionych narzędzi stolarskich i ślusarskich, być może wezmę nawet jakiś kredyt, auto młodsze niż dziesięcioletnie kupię, zaprenumeruję periodyk. Być może. Póki co jednak nadal dryfuję po karmicznych wodach życia, wypełniając dany mi czas zdarzeniami. Kiedy jednak odnajdę swoją przystań, do której zacumuję na dłużej, na tyle długo, żeby zabrudzić narzędzia stolarsko-ślusarskie równo poukładane w garażu oraz zabezpieczyć spłatę kredytu, nadal codziennie będę sprawdzał cumy, bresty i szpringi, aby zawsze nadawały się do zdjęcia z polera. Zawsze gotowy do drogi.

main 1

side 2