czwartek, 9 lutego 2017

CZ. II

SŁOŃCE

Gdy człowiek młody i głupi, zdarzy mu się spalić na słońcu ramiona, klatę czy plecy - w zależności od tego, na którym boku spał do południa przed namiotem, do którego wejścia zabrakło nad ranem raptem trzech podpełznięć, po krótkiej/długiej drodze powrotnej z pijackiego ogniska.  

Gdy człowiek stary i niby mądrzejszy, wówczas zawodzi pamięć i popełnia te same błędy. Może już nie tak często, ale ciągle spektakularnie.
Wszystko przez to, że na terenie festiwalu, ściślej w samym jego środku, glinianka była. Bo ziemia, na której odbywał się Shipwrecked Art and Music Festival, zasobna jest w pokłady dobrego piasku, a to zapewne w związku z bliskością oceanu. 

Niemal na środku tejże glinianki pływała niewielka platforma z drabinką jak na basenie, na której postanowiłem wygrzać klatę na słońcu w dniu wyjazdu z imprezy. 
Dotąd chowaliśmy się w cieniu, pod drzewem, zadaszeniem, pod klapą od vana, obok vana, pod vana by człowiek wlazł dla tego cienia; w zagajniku sosnowym namiot się rozbiło, bo tam chłodek najmilszy, a tu na koniec takie coś...  

Dodam jeszcze, że Kasia, przyjaciółka domu, która właśnie nas odwiedza, towarzyszyła nam w imprezie, więc jak dodatkowa kobieta jest w pobliżu, to i klatę trzeba dodatkowo opalić, żeby ładniej się prezentowała wyprężona.

Ale to słońce jest takie kuszące... Szczególnie tuż nad lustrem wody, bo nie czuje się gorąca. Albo na pięknej plaży, której grzech nie odhaczyć w drodze powrotnej.

 




LATO SPÓŹNIONE

Gdy wyruszamy z Hamilton na wschód do Gisborne, lato nie jest jeszcze takie letnie, gorące (upały to u nas rzadkość). Cykady jeszcze nie robią hałasu, chłodne fronty z Antarktydy ciągle potrafią zaskoczyć i w nocy wychłodzić nawet w puchowym śpiworze. 

Nie oznacza to, że u nas coś nie tak z latem, o nie. Niech zimowa Północna Półkula się nie łudzi, że u nas też zimno i że można się z nas pośmiać, podokuczać, w stylu: Dobrze wam tak! 
Otóż Północna Półkula może nam jedynie pozazdrościć, a plebejusz powiedziałby: skoczyć lub cmoknąć, by powiedział. Żadna zawiść wykluta pod zimową czapą, żaden zmarznięty umysł zaczadzony dymem z kopciuchów nie odbierze nam dzikiej radości wygrzewania klaty na słońcu nawet, jeśli te przepali ją na wylot. I oddychania czystym powietrzem też nam nie odbierze.

I niech się Północ nie martwi, w czerwcu się odkuje.

DWA MIASTA

Gisborne

Miasto okazuje się być przyjazne dla takich biedaków, jak my i oferuje dwa darmowe campingi (co nie jest takie oczywiste w NZ) - jeden w mieście nad rzeką, drugi przy ujściu zatoki do oceanu. Oba czyste, pięknie położone. Wybieramy ten nad zatoką, pomimo chłodnego wiatru. 

Gisborne żyje głównie z turystyki i nawet fajnie się po nim spaceruje. Jednak jest mi trudno napisać o tym miejscu coś więcej. Są tu ładne plaże, jest rzeka, po której ścigają się nawet kajakarze, ale na tym chyba poprzestanę. 

Napier

O, tu już jest, o czym pisać: Miasto również turystyczne, portowe, dawne centrum eksportowe wełny nowozelandzkiej, obecnie prężne centrum hodowli i eksportu owoców (jabłek, brzoskwiń) oraz wina, a także niestety wołowiny.
W 1945 roku do portu wpłynął i wypłynął niepostrzeżenie niemiecki U-Boot. Wieść gminna niesie, że wyczerpani i wygłodniali marynarze pod osłoną nocy...wydoili lokalne krowy. 

Trudno tu o kąpiel w oceanie, bo plaża pokryta jest kamykami, a niebezpiecznie opadające dno buduje gwałtowne fale. Za to ich siła jest ogromna: gdy uderzają o brzeg, popychają i zabierają miliony kamieni, które uderzając o siebie i ocierając, wydają niesamowity dźwięk. 
Jest za do plaża miejska przy zatoce.

Najciekawsza jest jednak architektura. Otóż po destrukcyjnym trzęsieniu ziemi w 1931 roku miasto odbudowane zostało w stylu art deco i dzięki temu nabrało wyjątkowego charakteru, europejskiego nawet, że się tak wyrażę.
Szczególne wrażenie robią portowe zabudowania i okoliczne domy. 


Napier również udostępnia darmowe campingi, my jednak w odnajdujemy w doskonałej aplikacji WikiCampsNZ pobliskie jezioro z campingiem za co łaska, piękne jezioro dodam i piękny camping. Zostajemy tam na trzy dni, mając tym samym pełny dzień na zwiedzanie miasta. W jeziorze niestety nie można się kąpać, bo algi jakieś, ale pracują nad tym. 

 

DROGI

Cały region jest mocno górzysty, drogi pną się rzecznymi dolinami pod górę na przełęcze, by ponownie sprowadzić w dół doliny, za którą już czeka kolejna rzeka i kolejna wspinaczka. Widoki są zachwycające. Stoki porastają albo lasy natywne, albo sosnowe lasy hodowlane (tych nie lubimy, bo prywatne i obco wyglądające). Liczne górskie rzeki i potoki tworzą niezliczoną ilość kaskad i wodospadów, z których część dostępna jest dla turystów.
 
Jeśli z kolei droga wiedzie wzdłuż wybrzeża, w każdej chwili można się zatrzymać i iść na plażę. Gdy wybrzeże przechodzi w klif, droga również wspina się pod górę, tym razem dostarczając cudownych widoków na ocean.

  W LAS

Podróżując wygodnym autem, można pozwolić sobie na skrajne doświadczenia. Gdy mamy już dość cywilizacji, odbijamy na północny zachód i kierujemy w głąb lądu, ponieważ na papierowej mapie jest tam wielka zielona plama, która nazywa się Kaimanawa Forest Park i widać symbole oznaczające pola namiotowe. Więcej informacji nam nie trzeba. 

I znów: serpentyny, dolina, rzeka, góry, stoki, pustkowie, czasem zadupiasta osada z dwoma/trzema farmami, płaskowyż, który przypomina mi norweskie krajobrazy, z karłowatą roślinnością i rozległymi górskimi łąkami, o ile nie ma plantacji sosny.   

 

POLE NAMIOTOWE

Po męczącej  trasie docieramy do właściwego zjazdu, i kolejnego, i kolejnego - szutrową, leśną drogą posuwamy się kilkanaście kilometrów wgłąb natywnego, dzikiego lasu. 
To niesamowite tak jechać krętą dróżką wśród dzikich zarośli, paproci, wielkich i mniejszych drzew pokrytych grubym mchem i porostami... Jechać i jechać... Wgłąb...

Po drodze mijamy malutkie pola namiotowe przeznaczone dla turystów pieszych (dostępne są górskie szlaki), dla nas jednak zbyt ciasno. 

Nagle las ustępuje miejsca karłowatym drzewom manuka, tworząc wielką polanę, a na niej pole namiotowe. Sprawdzamy: są inne namioty, są dzieci, jest czysta wygódka (co nie znaczy: pachnąca). Najpiękniejsze jednak jest to, że MOŻNA PALIĆ OGNISKO!

Od razu ktoś nas wita: to jeden z myśliwych z rodzinami; przedstawia się, oprowadza po okolicy, wskazuje potok, z którego czerpie się wodę. I o tą właśnie bieżącą wodę chodzi! 


PRZYRODA

Następnego dnia wybieramy się na wycieczkę nad rzeczkę, licząc nawet na kąpiel. Miejsce jest przepiękne, jednak krystaliczna woda jest tak pieruńsko zimna, że nawet nóg nie można zamoczyć.  
 
Wzdłuż rzeki prowadzi szlak pieszy, który doprowadza nas do kolejnego zakola. Dla chłopców najlepszą zabawą jest oczywiście rzucanie do wody kamieniami, jakież jednak zapanowało zdumienie, konsternacja bym powiedział, gdy ci odkrywają, że niektóre z tych kamieni... pływają. Unoszą się na powierzchni wody! Zaraz Lila - geomorfolożka spieszy wyjaśnić, że to powulkaniczny pumeks, czy coś takiego, faktycznie lekki i podziurawiony, ale ja tam wiem swoje: to cud. Może nie maryjny, ale cud. Przyrody cud. 

W pewnej chwili pilnie nastawiam uszu - coś jakby odległy szum słyszę. Oho, musi być wodospad. Idę samotnie w górę rzeki. Szum narasta, nagle gwałtownie przybiera na sile. W miejscu uskoku terenu odsłaniają się skałki, pomiędzy którymi woda wyżłobiła sobie wąską drogę w dół, tworząc gwałtowne kaskady. Niewiele jednak widzę, bo dostępu do syfonu bronią gęste paprocie, poza tym jest ślisko, a ja nie mam ochoty tam wpaść. 

WIECZORY

Tuż po zmroku nagle, na godzinę, uaktywniają się duże chrząszcze, które dosłownie bombardują nasze głowy, ramiona, nosy. Wygląda to trochę jak misja kamikaze, bo gdy wylądują, są zbyt ciężkie, żeby znów poderwać się do lotu. No i część z nich ląduje niestety w ognisku. Może jednak lepiej z tym zakazem palenia?

Gdy okopceni dymem chłopcy śpią już w vanie, lubimy z Lilą pogapić się na zmianę w ogień lub gwiazdy i pogadać; trochę powspominać, trochę wymyślić jakiś kolejny zwariowany plan. 
Jest kompletna cisza, wszyscy szanują ciszę nocną. Pijackich śpiewów nie uświadczysz. 

Te nasze wieczory przy ognisku na polanie otoczonej prastarym lasem mają w sobie sporo nostalgii. Mamy świadomość, że nasze wakacje dobiegają końca, że kierunek północno-zachodni oznacza powrót do domu. Że chciałoby się zostać dłużej z jednej strony, z drugiej zaś wiemy, że wiele jeszcze krótszych, choć nie mniej ekscytujących przygód przed nami. 

Jedną z nich właśnie był ostatni festiwal, na którym przesadziłem z opalaniem. Wolę chyba jednak Festiwal Gwiazd na Niebie, Tańca Ognia, Szumu Potoku. 
Festiwal Zieleni. 
Festiwal Ciszy.  


 

 

    






 

 































O mnie

Moje zdjęcie
Hamilton, Waikato, New Zealand
Kiedyś nastąpi ten dzień, kiedy osiądę; zacumuję na stałe, obsieję ogród, nauczę się naprawiać kosiarkę, wyposażę garaż w kompletny zestaw ulubionych narzędzi stolarskich i ślusarskich, być może wezmę nawet jakiś kredyt, auto młodsze niż dziesięcioletnie kupię, zaprenumeruję periodyk. Być może. Póki co jednak nadal dryfuję po karmicznych wodach życia, wypełniając dany mi czas zdarzeniami. Kiedy jednak odnajdę swoją przystań, do której zacumuję na dłużej, na tyle długo, żeby zabrudzić narzędzia stolarsko-ślusarskie równo poukładane w garażu oraz zabezpieczyć spłatę kredytu, nadal codziennie będę sprawdzał cumy, bresty i szpringi, aby zawsze nadawały się do zdjęcia z polera. Zawsze gotowy do drogi.

main 1

side 2