sobota, 23 czerwca 2018

TRZY LATA

 Trzecią rocznicę przyjazdu do Nowej Zelandii obchodzę w towarzystwie Streptococcal pharyngitis, mało sympatycznej bakterii zamieszkującej okolice gardła i powodującej równie mało sympatyczne objawy w postaci bólu gardła, gorączki  i innych przypadłości typowych dla infekcji bakteryjnej. 

Bakteria ta nie jest proszonym gościem na imprezę rocznicową, więc obrzydzam jej pobyt dużą ilością czosnku, imbiru oraz kroplami olejku z oregano, które to substancje, zmiksowane w procesie trawienia, skutkują dość osobliwym aromatem wydzielanym przez moją cielesną powłokę. Trzymam się więc z daleka od rodziny, albo raczej rodzina ode mnie, unikając w ten sposób konfrontacji z mocą wydzielanych przeze mnie gazów, zwanych pospolicie bąkami. 


Dobrą stroną rodzinnego ostracyzmu jest bezkarne wylegiwanie się w graciarni, jak nazywamy dodatkową sypialnię pełniącą funkcję mini-studia muzycznego. Nieograniczony dostęp do instrumentów i laptopa (przecież nie mogę grać bez komputera) to luksus, na jaki na co dzień nie mogę sobie pozwolić. Bo to jak nie obowiązki rodzinne, domowe, przydomowe, to Lila - wkręcona w jakiś śmieszny serial na netfliksie - skutecznie pozbawia szans na pogranie na instrumentach, czy jak kto woli, na obejrzenie kolejnego odcinka mojego ulubionego serialu "Life Below Zero". Też na netfliksie. 

WIELKIE PAKOWANIE

W sypialni leżą na podłodze dwie wielkie torby podróżnicze oraz jeszcze pusty plecak. - A dokąd to tym razem? Na dodatek na początku zimy? - zapytałaby zapewne osoba rozeznana w temacie tutejszego klimatu oraz globalnych stref czasowych. 
- A no do Polski tym razem. 
- Do Polski??? 
- Tak, do Polski się wybieramy. Pojutrze wylatujemy. 
- A po co do Polski?

- Kości stare wygrzać w letnim słońcu na cudownie ukwieconej łące polskiej alergicznej kleszczogennej leżąc, z widokiem na świerkowe góry. 


- Rodzinę odwiedzić, babcie, dziadków, siostry, braci, kuzynów i kuzynki, ciotki i wujków oraz ich dzieci. Te ostatnie , a także co młodsze kuzynostwo ma zapewne głęboko gdzieś niemal zapomnianą ciotkę z Nowej Zelandii, no chyba że przywiezie prezenty. Kiedyś dolary, marki niemieckie w kopercie, paczki z czekoladą Milka, wafelkami i gumami do żucia, zegarek elektroniczny i resoraki, ale teraz? Zupełnie nie mam do tego głowy. Album ze zdjęciami "Beautiful New Zealand"? Plastikową figurkę Maorysa? Gumowego ptaszka kiwi? Owieczkę-breloczek na łańcuszku?

- Przyjaciół i znajomych spotkać, mordy podstarzałe zobaczyć, siwe włosy na skroniach i brzuchy jakby większe dyskretnie zauważyć, zdziwienie wyrazić, jak szybko dzieci powyrastały. Wiśnióweczkę pod Kalamburem wysuszyć, co by zaoszczędzić na knajpianych cenach, na rowerach się bujnąć wokół Wrocławia, nowe ścieżki rowerowe odkryć. 

- Sąsiadów na Swojcu odwiedzić, flaszkę w ogrodzie wypić pod meczyk i warzywka z grilla. Potem dzielnię obejść i stare kąty obsikać, w Widawie się schłodzić, na Wojnów autobusem 115 do kolejnych znajomych podjechać. 

- W góry z plecakiem wyskoczyć na kilka dni, poczuć aromat wysokogórskich łąk, rozgrzanego w słońcu lasu świerkowego, jagodami paluchy ubrudzić, grzybka znaleźć i koniecznie zabrać, choćby jednego, do jajecznicy. Żeby się nie zmarnował w lesie. Albo żeby kto inny nie znalazł.

- Ogórków małosolnych pół kilo na dzień dobry u teściów wciągnąć, potem paprykę konserwową i sałatkę warzywną, cofką pospolicie zwaną. Schłodzoną wódeczkę marynowanym grzybkiem popchnąć. 

- W rodzinnym domu pierogów ruskich, barszczu klarownego, kapustki zasmażanej, buraczków z chrzanem, soku z pomidorów z działki, cydru domowej produkcji skosztować. 

- Jabłuszka kaparowe z biedry. 

- Zetknąć się z polską rzeczywistością, z bajzlem polskim narodowo-katolickim, wiecznym polskim wkurwem, zaciętością i zaściankowością. Stanąć twarzą w twarz z Chamem polskim, cuchnącym potem i tanim browarem z puszki i z lubością wciągnąć do nosa ten jego smród, żeby na zawsze już pozostał w pamięci i przypominał o korzeniach. O ojczyźnie, macierzy. 

- Z masochistycznym uwielbieniem obejrzeć sobie Wiadomości TVP. Żeby poczuć na własnej skórze i podskórnie lokalną rzeczywistość i społeczne nastroje. Żeby poczuć się pisowcem. Choć raz w życiu. 
Liczę, że wtedy łatwiej będzie stamtąd wyjechać. 

Do zobaczenia. 


























O mnie

Moje zdjęcie
Hamilton, Waikato, New Zealand
Kiedyś nastąpi ten dzień, kiedy osiądę; zacumuję na stałe, obsieję ogród, nauczę się naprawiać kosiarkę, wyposażę garaż w kompletny zestaw ulubionych narzędzi stolarskich i ślusarskich, być może wezmę nawet jakiś kredyt, auto młodsze niż dziesięcioletnie kupię, zaprenumeruję periodyk. Być może. Póki co jednak nadal dryfuję po karmicznych wodach życia, wypełniając dany mi czas zdarzeniami. Kiedy jednak odnajdę swoją przystań, do której zacumuję na dłużej, na tyle długo, żeby zabrudzić narzędzia stolarsko-ślusarskie równo poukładane w garażu oraz zabezpieczyć spłatę kredytu, nadal codziennie będę sprawdzał cumy, bresty i szpringi, aby zawsze nadawały się do zdjęcia z polera. Zawsze gotowy do drogi.

main 1

side 2