niedziela, 11 września 2016


O ŚWIECIE, W KTÓRYM ŻYJEMY

Czy mam już prawo do opisu, a nawet oceny Nowej Zelandii po ponad roku przebywania w Hamilton?
 
Nie jest to takie oczywiste, bo rok to nie tak dużo, by samego siebie upoważniać. Nadać sobie funkcję. Przypiąć sobie order za zasługi w subiektywnej ocenie obiektywnych faktów.

Choć z drugiej strony człowiek trochę po świecie się wytłukł, więc ma skromne prawo do porównań.
 

Tym bardziej, że mieszkając w takim Hamilton, ma się okazję poznać Kiwusów z krwi i kości, inlanderów, post-farmerów, co dzielą rodzinne ziemie na kawałki i za grube miliony sprzedają pod działki budowlane (dzięki czemu Lila i ja mamy pracę). Zaciągających trudnym do ogarnięcia dialektem, który wzbudza niepokój, popłoch i pozbawia wiary we własne umiejętności.
 

Albo późnych, mocno skundlonych z białasami Maorysów, co wygodnie żyją sobie trochę obok głównego nurtu wydarzeń i w dupie mają zasady zdrowego odżywiania, tyjąc na potęgę, bo syfiastego białego pieczywa i innego badziewia już nie mają w dupie.
 

Imigrantów, którzy w liczbie stosunkowo niewielkiej (wyjąwszy Chińczyków, bogatych zazwyczaj, co nieruchomości i biznesy kupują za gotówkę przywleczoną z ojczyzny) zasilają lokalny, niezwykle prężnie rozwijający się biznes. Jak my. Zazwyczaj wykwalifikowanych, bo takich NZ przyjmuje chętnie. Jak my.

Którzy próbują jakoś się odnaleźć w tym sennym mieście wielkości Olsztyna, w którym gdyby nie uniwersytety, byłoby znacznie, znacznie senniej.  


Którzy z różnych powodów tęsknią za swoimi macierzami, na przykład z powodu braku kiszonych ogórków, czy śpiewów stadionowych i wspólnego piwka z kumplami w pubie, bo tutaj subkultury kibolskie nie zdążyły powstać, więc nie było komu stworzyć pieśni stosownych. Tak ustaliliśmy pewnego popołudnia z pewnym Anglikiem, który przyszedł naprawić nasz kominek gazowy.

A propos: 

PIWO

Najbardziej popularne z alkoholi. Jego jakość jest rekompensatą za deficyt miłego towarzystwa do jego wypicia. W porównaniu z australijskimi szczynami mamy tu raj na ziemi. Lokalnych browarów, które produkują doskonałe craft beer jest całe mnóstwo.

Dominuje głównie piwo goryczkowe, o wyraźnym smaku chmielu. Imperial IPA, India Pale Ale, Amber Ale, American Pale Ale, Imperial Stout. Popularne marki to Monteith's, Emerson's, Mac's, Epic, Moa, Tuatara, Yeastie Boys. Mike's, Mata, czy łagodne, słynne Tui.  


MODA

Generalnie,  w Hamiltonie mają ją w głębokim poważaniu. Wystarczy regularnie robić zakupy w Pack'n'savie, takim tutejszym Carefourze dla szlachetnie niezamożnych, jak my, by przekonać się, że dresik, pidżama, klapensie na białe skarpety, kapcie, czy też gumowce, to klasyki tematu. Bardzo popularne jest chodzenie na boso.

Jak w Polsce, tyle że nie ma tu presji, że wiocha, że na Janusza. Tutaj raczej wynika to z dużego dystansu do tematu, niż parafialnego obskurantyzmu. 


RUCH SAMOCHODOWY

Lewostronny oczywiście. Bardziej odpowiadający mojej podwójnej lateralizazji, lepiej dopasowany do rozdziału obowiązków obu półkul mózgowych w percepcji rzeczywistości.   

Dużym nietaktem jest trąbienie. No chyba że w skrajnych sytuacjach.

Wymuszanie pierwszeństwa jest dość niefrasobliwe, nawet w znanym z uprzejmości Wrocławiu by nie przeszło. Ale spoko, bo nie ma pędzących na złamanie karku znerwicowanych pojebów.
 

W mieście przestrzeganie prędkości jest normą. Coś tam się oczywiście zawsze nagnie, szczególnie w sznurze aut, ale szaleńczych pościgów nigdy nie widziałem. Manewry są spokojne, przewidywalne. Jest tu mnóstwo rond, które spowalniają zapędy narowistych testosteronów. 

Wypadki są, bo wynika to ze statystyki, ale trup nie ściele się po rowach, oddzielonych od jezdni krzyżami. Jeśli zdarzy się tragedia na drodze, mówi się o tym długo. Ale takie rzeczy głównie w mieście Tauranga, na wschodnim wybrzeżu.
 

Poza miastem też w miarę spokojnie. Maksymalna prędkość w NZ to 100 km/godz., nikt nie jeździ ponad 120. No chyba że lokalni farmerzy po kilku browarach do domu wracają, wtedy lepiej uważać. Skoro o tym mowa, to mają tu większą na to tolerancję. Dwa-trzy małe piwka, nie więcej, przechodzi. Nie ja - za dnia nie korzystam.
 

Na autostradzie również spokojnie, auta wyprzedzają się jak tiry w Polsce - to norma. Raz widziałem chojraka, który szedł jakieś 150; dwie minuty później dwa radiowozy go przytuliły.
 

Dużo tu motocykli, sporo klubów motorowych, także Hell's Angels. W zasadzie nikt nie jeździ na japońcach. Niedaleko Adasia szkoły, jest salon Harleya - czasem, w soboty, zbiera się załoga, a przed sklepem gra kapela.
 

Tutejsza młodzież, czy to "biała", czy maoryska, wybiera głównie pierdzące stare nissany skyline, czy inne tego typu hałaśliwe rupcie. Na nowe ich nie stać.  

DROGI

Znośne za sprawą siły przyzwyczajenia. Wszystko przez technologię kładzenia nawierzchni, jaką tu stosują: otóż zamiast asfaltu, najpierw wysypują kruszywo, potem polewają to lepikiem, czy innym badziewiem i walcują. Owszem, spełnia to normy bycia nawierzchnią, ale swoją chropowatością powoduje nieznośny, szumiący hałas w aucie, przede wszystkim jednak szybko niszczy opony.
 

Poza tym drogi kręte, jak makaron campanelle, ale dobrze oznakowane: przed każdym większym zakrętem podana jest bezpieczna prędkość, z jaką można go pokonać. Bardzo pomocne, bo nigdy nie wiadomo w tym górzystym kraju, co za winklem.
 

Co jakiś czas, głównie w terenie górskim, znajduje się passing lane, dzięki którym można bezpiecznie wyprzedzić maruderów lub ciężarówki.

JEDZENIE



Nie można narzekać. Ogromny wybór warzyw i owoców, w tym organicznych, wielki wybór dodatków. Brakuje oczywiście białego sera do pierogów, ale Lila zastępuje go zwykłą, popularną tutaj fetą i robi pierogi ruskie odmiana kiwi. Są absolutnie wyjątkowe: zawierają w sobie wspomnienie babci Heleny (która jak przystało na Zabużankę, była w temacie nadmistrzynią), a także nutę tutejszej, wulkanicznej gleby wydobytej z wymion lokalnych krów.
 

Chleb również mają niezły, co, jak wiadomo, dla Polaka jest ważne. Rzeczony Pack'n'save ma swoją piekarnię, w której pieką doskonały żytni kibbled rye, i choć pack'n'save'ów w NZ setki, uświadczysz go tylko w Hamiltonie.
 

Powszechnie używa się masła solonego, co zapewne wynika z faktu, że dawniej tylko w takiej formie nie jełczało na statkach, którym dotarcie do NZ zajmowało miesiące.   

OPIEKA MEDYCZNA

Na najwyższym poziomie. Jako imigranci na dwuletniej wizie, mamy pakiet podstawowego ubezpieczenia medycznego, dzięki czemu kilkakrotnie uniknęliśmy poważnych opłat za wizyty u lekarzy, zabiegi, czy rehabilitację. Wkrótce wybieram się do szpitala na zabieg usunięcia kamienia w nerce, który kosztowałby mnie 5 tysięcy, gdyby nie ubezpieczenie.
 

Dzieci do 13 roku życia mają darmową opiekę medyczną, łącznie z lekarstwami i dentystą, za którego dorośli płacą grubą kasę (400-500 dol. za wizytę!). 

POGODA 

Bardzo przyjazna: pod względem temperatury stabilna, brak gwałtownych zmian typowych dla klimatu polskiego w stylu: mróz-odwilż, upał-deszcz. Oczywiście gdy leje to leje na całego, ale rzadko niebo zaciąga się chmurami na dłużej: te zazwyczaj pojawiają się, obszczają deszczem i przetaczają się dalej, odsłaniając słońce. Po czym pojawiają się następne.
 

Jest dużo słońca cały okrągły rok, przez to dużo zieleni;  zimą zimno jest głownie wieczorami - za dnia pracowałem w krótkich spodenkach. Po za tym skoro zioła i sałata rosną bujnie w ogrodzie nawet zimną, to chyba nie jest tak źle? 

Nie są tu mile widziane fronty południowe, antarktyczne. Nie śródziemnomorskie, jak w Europie. Tutaj ciepło dociera z północy. Zazwyczaj przynoszą one przenikliwie zimne wiatry, deszcze, a na Wyspie Południowej śnieg. Chociaż tam rozgrywa się zupełnie inna historia pogodowa.

Ponieważ nie ma przemysłu ciężkiego, powietrze jest krystalicznie czyste; dlatego jednym z dwóch moich ulubionych rytuałów porannych jest wyjście na zewnątrz i zaczerpnięcie pachnącego świeżością powietrza. Drugim jest kubek herbaty.
 

Ponad 80% energii elektrycznej pochodzi z hydroelektrowni i źródeł geotermalnych. Pamiętam takie zdarzenie: Gdy pewnego zbyt ciepłego popołudnia na wyprawie narciarskiej na wulkanie Ruapehu proszę Tonniego o oszczędzanie prądu i wyłączenie ogrzewania elektryznego, ten stwierdza, że w NZ tak to nie działa, bo jeśli nie ma zapotrzebowania na prąd, hydroelektrownie muszą spuścić nadmiar wody i zalać tym samym ziemie farmerów poniżej. Więc trzeba wspierać lokalny biznes, który daje ludziom pracę. No, nie wiem. A co z globalnym ociepleniem? Ciepło nie znika.    

LUDZIE 

Kiwusy. 
Wyluzowani, otwarci (choć dość pruderyjni, sądząc po braku np. plaży nudystów w okolicy), tolerancyjni, choć podobno dość religijni (religia jest tematem tabu), zupełnie bezkonfliktowi. Czy to w sklepie, czy to na ulicy, czy w klubie nocnym, gdzie pokornie wychodzą z imprezy, bo tak uznał ochroniarz, wszędzie mili. Uśmiechnięci, pomocni, rozmowni, ciekawi, jeśli nie ciekawscy. Żadnej agresji.  Oczywiście z wiadomych powodów nie poruszam sfery kryminogennej, choć nie przypadkowo o niej wspominam. Problemy jak w całym statystycznym świecie w stosownej do miejsca skali. Niepokoi mnie jedynie, że w jedynej rozgłośni, jakiej słucham: Radio NZ (taka polska Jedynka), co jakiś czas pojawia się wątek child abuse.

Czasem z uśmiechem na twarzy próbują naciągnąć co nieco, cenkę wyśrubować tu i tam, bo "wiesz, wszystko musimy sprowadzać", ale co prawda to prawda. Jak to Kiwusy, kiwnąć trzeba. 

Z drugiej strony trochę naiwni, naciągać się też dają różnym cwaniaczkom zza oceanów. Dają wiarę, jak świat funkcjonuje i wygląda, bo cóż można powiedzieć o świecie, gdy mieszka się na jego końcu.  

PODSUMOWUJĄC

Kraina czysta, otwarta na ciekawych ludzi, dość konserwatywna, choć swobodnie dyskutuje się w radiu o gorących tematach typu: TPP, ochrona środowiska (tj. tego, co pozostało po tragicznej jego degradacji dokonanej przez pierwszych farmerów), w tym kwesta całkowitej segregacji śmieci (polityka zero-waste) legalizacja marihuany, problem bezdomności w Auckland w efekcie kolosalnych cen nieruchomości, brak sensownego transportu publicznego, rozruby czołowych rugbystów w erotycznych klubach nocnych.
 

Nic tylko tu mieszkać.

A ponieważ już tu mieszamy, nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcać do przyjazdu. Ale jedynie tych, którzy będą mieli coś do zaproponowania tej krainie oraz tych, którzy czują, że Polska nie jest ich miejscem. Dla mnie już nie jest. Za łatwo się człowiek przyzwyczaja do normalności.


Nie wyobrażam sobie teraz życia w kraju, w którym Jerzy Urban, komentując obecną sytuację polityczno - kościelną zauważa, że nawet w komunie był postęp, bo po Bierucie był Gomułka, a po nim Gierek. Przysięgam, nie Urban mi autorytetem.

Tak więc, drogi Czytelniku, jeśli obcy Ci zatęchły trupem, polski katolicyzm w wydaniu tępych narodowców i tłustych, równie tępych "hierarchów" kościelnych oraz jeśli obcy Ci bełkot pisowskich, zgrzybiałych starców, czy cwaniaków od ośmiorniczki, serdecznie zapraszam do nas.


Czeka na Ciebie ostatnie takie miejsce na ziemi.


Przybywaj, póki nie za późno. 
 













  























 

O mnie

Moje zdjęcie
Hamilton, Waikato, New Zealand
Kiedyś nastąpi ten dzień, kiedy osiądę; zacumuję na stałe, obsieję ogród, nauczę się naprawiać kosiarkę, wyposażę garaż w kompletny zestaw ulubionych narzędzi stolarskich i ślusarskich, być może wezmę nawet jakiś kredyt, auto młodsze niż dziesięcioletnie kupię, zaprenumeruję periodyk. Być może. Póki co jednak nadal dryfuję po karmicznych wodach życia, wypełniając dany mi czas zdarzeniami. Kiedy jednak odnajdę swoją przystań, do której zacumuję na dłużej, na tyle długo, żeby zabrudzić narzędzia stolarsko-ślusarskie równo poukładane w garażu oraz zabezpieczyć spłatę kredytu, nadal codziennie będę sprawdzał cumy, bresty i szpringi, aby zawsze nadawały się do zdjęcia z polera. Zawsze gotowy do drogi.

main 1

side 2