niedziela, 3 września 2017


ZDARZYŁO SIĘ 

Długa, za długa przerwa w pisaniu. Wyrwa w czasie, której nawet nie zdążyłem zarejestrować, gdy patrzę wstecz na minione miesiące. Widzę jedynie rozmyte nieistotne zdarzenia, a o upływie czasu świadczy co najwyżej kurczący się stos drewna opałowego oraz rękawy chłopięcych koszulek.

Szczerze mówiąc, nie było zbyt wiele okazji do pisania, a i czas nie był łatwy. Twierdzę nawet, że był on jak dotąd najtrudniejszy w NZ. 

Traktuję tę przerwę jako element bloga. Brak wpisu to także jeden z wpisów. (Ups, za dużo pisu. A kysz!) 

Codzienność

Dopadła mnie stopniowo, przebiegle i podstępnie, tak jak nieuchronne chłody schyłku sezonu zmuszają do nasunięcia kaptura na głowę, jeśli nie do refleksji o upływie czasu. 

Codzienność rozmywa dni tygodnia, skleja dzień z dniem, tydzień z tygodniem, miesiąc z miesiącem i upodabnia je do siebie jak zwiędłe liście z opadłych drzew. 
Powoduje, że traci się złudną kontrolę nad czasem, który, jak wiadomo, i tak jest poza kontrolą. A wtedy my, ludzie po czterdziestce/pięćdziesiątce mówimy: w naszym wieku czas przyspiesza do galopu. Cwału. Potem nagle przychodzi starość. A potem się umiera.
A propos, czy są tu jacyś zwolennicy eutanazji? 






Alternatywa

Jako człowiek, który nie może się obejść bez jakiejś formy ekspresji artystycznej, a także żeby się wytłumaczyć nieco, mam też w zanadrzu usprawiedliwienie: 

Jest nim muzyka. Wsiąkłem w nią bardzo, tym bardziej, że prawie w ogóle nie mam na nią czasu. Jeśli jednak dostaję od żony pozwolenie, wykorzystuję ten czas najbardziej optymalnie. 
Działam zazwyczaj w łykendy. W pozostałe dni jestem zwyczajnie zbyt zmęczony po pracy, żeby odpalać cały ten elektroniczny majdan, więc państwo wybaczą, ale jak tu znaleźć czas na pisanie...

Moim celem jest przygotowanie programu na festiwale muzyczne, na których chciałbym grać,  tym samym unikać płacenia za bilety (drogo tu w tej kwestii, że hej!). Życzę sobie powodzenia. 

Tyle o życiu prywatnym. A jak tam widoki z szerszej perspektywy? Jak tam ogląd na krainę marzeń po dwóch latach pobytu, która to kolejna rocznica minęła mi pod koniec czerwca? A no krystalizuje się.  

Koniec świata - początek świadomości

Przyszło nam żyć na klasycznym zadupiu (z wyboru i bez żalu oczywiście), którego mieszkańcy żyją sobie w słodkiej nieświadomości globalnych problemów, mając gdzieś istotne kwestie ochrony środowiska, typu erozja gleby wskutek deforestacji, wściekła eksploatacja złóż naturalnych, gospodarka ściekami, pełna segregacja śmieci, hodowla krów odpowiedzialna za globalne ocieplenie, czy choćby pozornie banalna kwestia masowego używania plastikowych toreb.  

Oczywiście jest propaganda w stylu: jacy to my jesteśmy eco, kierowana jest głównie do zdezorientowanych turystów z Europy.
Tacy oni są tu eco, jak Polacy katolikami.

Jasne, dużo tu świadomych działań, sporo ludzi rozumie podstawowe problemy świata, kojarzy, co to np. alterglobalizm. 

Są dla nich/dla nas festiwale, jak na przykład coroczny Earth 
Beat Festival, zwany w tym roku Voices of Sacred Earth Festival. Można wziąć udział. Poddać się nastrojowi weekendowego uniesienia, pouczestniczyć w warsztatach w tonacjach szamańsko-bębniarsko-wegańskich. Klepnąć z kimś czułego misia. Złapać się za ręce i odpłynąć, mamrocząc nikomu niezrozumiałą mantrę. Wysłuchać mądrości guru, o którego wiarygodności zaświadcza jedynie zgrzebna, biała szata i na stałe przyklejony uśmiech. 
Jeśli kogoś stać na bilet za 140 dolarów. 



Że nie wspomnę

...o kulturze, której odległy rezonans dociera czasem do Auckland, a stamtąd internetem do naszego postfarmerskiego Hamilton, w postaci koncertów gwiazd popkultury. Dobrze, że jest internet, bo 99% rozgłośni radiowych dostępnych w Hamilton gra taką szmirę, że wzbiera na wymioty. 

Chociaż nie, chwila, mamy tu coś w Hamilton... Co my tu mamy... O, święto balonów, takich wielkich do latania, festiwale rockowo-bluesowo-jazzowe mamy, święto farmerów mamy i targi farmerskie, sporo muzyki country też mamy. No i pierdzących harleyowców mamy całkiem sporo. I stadion do rugby. I Maorysów mamy. I groteskowych Chińczyków, których nie wiadomo, czy lubić, czy nie. 
Polaków na szczęście niewielu. 


A której to Nowej Ziemi mieszkańcy

...u Polaka wzbudzają czujność, a nawet podejrzliwość, swym wyluzowanym stylem życia i niepokojącą tendencją do unikania problemów. A przecież wiadomo, że Polak problemami żyje, więc żeby nie umrzeć, trzeba je nieustannie stwarzać. 

Ów wyluzowany tryb życia przejawia się na przykład w dość nietuzinkowym sposobie noszenia się, ze szczególnym naciskiem na porozciągane drechy, powszechnie noszone kalosze, zakładanie japonek na skarpetki, traktowanie szlafroka jako odzieży wyjściowej; bez względu na wiek i płeć. 

Ta oto kraina stała się naszym kolejnym domem, kto wie, czy nie ostatnim. Której jak dotąd nie możemy opuścić głównie ze względów pragmatycznych, czyt. ekonomicznych, nawet za cenę tęsknoty za ulubionymi miejscami, rozłąki z najbliższymi, stopniowo  rozpływającymi się w chłodnym niebycie teraźniejszości oraz jałowości fejsbuka. 
 
No chyba że do dentysty polskiego trzeba będzie się przelecieć, bo w końcu nastąpi ten długo odkładany moment uzyskania zwalającej z nóg informacji o tutejszych kosztach usługi dentystycznej. Kto wie, czy rzeczywiście bardziej nie będzie się opłacało lecieć do Polski. A już na pewno do Tajlandii. 













A która to...

Nowa Zelandia co jakiś czas okazuje się być wyspą, o czym łatwo zapomnieć komuś z kontynentu, szczególnie w natłoku codziennych obowiązków, rytuałów, codziennych gierek, odgrywania ról i konfrontowania ich z innymi rolami i innymi teatrami. 


ZELANDIA

Nowa Kaledonia, wyspa Norkfolk oraz Nowa Zelandia niedawno uznane zostały przez naukowców, choć jeszcze nie przez oenzety itp,  za jedyne wystające ponad powierzchnię Oceanu Spokojnego fragmenty nowego, ósmego kontynentu. Pozostałe 94 procent ZELANDII znajduje się pod wodą. 

Czyż nie wspaniale uświadomić sobie, że żyjemy na nowym kontynencie? Poczuć się trochę jak odkrywcy? Nie jest to pozbawione sensu, bo w mikroskali, w świecie znajomych i przyjaciół, jesteśmy pionierami. Ilu ludzi decyduje się na taki krok? 

Może to kraina, która jako jedyna przetrwa nieodległą, nieuniknioną zagładę ludzkości? Z tej smutnej perspektywy posiadanie dzieci miałoby sens, którego wcześniej nie dostrzegałem i ciągle nie dostrzegam, pomimo ojcostwa. To może dlatego rząd tego kraju konsekwentnie ściąga fachowców i ludzi wykształconych?


Zrobimy sobie w Zelandii oazę życia, skansen z chronionym gatunkiem homo sapiens, któremu na kontynencie grozić będzie wyginięcie np. w związku z brakiem dostępu do wody.

Wystarczy tylko trochę cierpliwości, jakieś kilka - kilkanaście tysięcy lat, do kolejnego zlodowacenia, kiedy to większość kontynentu stanie się lądem już wstępnie zasiedlonym przez potomków Iskrzyńskich.  Setki, tysiące Iskrzyńskich.































O mnie

Moje zdjęcie
Hamilton, Waikato, New Zealand
Kiedyś nastąpi ten dzień, kiedy osiądę; zacumuję na stałe, obsieję ogród, nauczę się naprawiać kosiarkę, wyposażę garaż w kompletny zestaw ulubionych narzędzi stolarskich i ślusarskich, być może wezmę nawet jakiś kredyt, auto młodsze niż dziesięcioletnie kupię, zaprenumeruję periodyk. Być może. Póki co jednak nadal dryfuję po karmicznych wodach życia, wypełniając dany mi czas zdarzeniami. Kiedy jednak odnajdę swoją przystań, do której zacumuję na dłużej, na tyle długo, żeby zabrudzić narzędzia stolarsko-ślusarskie równo poukładane w garażu oraz zabezpieczyć spłatę kredytu, nadal codziennie będę sprawdzał cumy, bresty i szpringi, aby zawsze nadawały się do zdjęcia z polera. Zawsze gotowy do drogi.

main 1

side 2