środa, 5 września 2018

POLSKA

JETLAG DRUGI (w NZ)


Szybko trzeba zabierać się do pisania, nie ma co czekać, aż miną skutki radykalnej zmiany strefy czasowej. Bo im bardziej "zryta bania", im bardziej w głowie pomieszane, (bo nie wie głowa, czy dzień to noc, czy spać, czy dziennie trybić, czy wysłać ciało na śniadanie w środku nocy, czy zrobić kupę rano, czyli wieczorem, czy odwrotnie), tym lepiej się pisze, wyraziściej, odważniej, radykalniej, dosadniej. Tym mniejsza obawa o urażenie Czytelnika-Rodaka, że przyjechał taki na chwilę i będzie się tu mądrzył, politykował, cwaniakował, dziury w całym szukał. Tym większa szansa na czepliwość/złośliwość, do kalania gniazda polskiego, macierzy, co wykarmiła, ojczyzny, co śrubki wkręcać nauczyła, tendencja. 

Tym większa szansa na zachowanie subtelnych, ulotnych doznań, wrażeń, błyskotliwych spostrzeżeń siłą rzeczy wcześniej niewidzialnych, nieuświadamianych. 

Tym łatwiej wypierać tęsknotę, sentymenty, wspomnienia, obrazy z pamięci, teraz chłonięte/rejestrowane/odtwarzane wszystkimi siedmioma zmysłami. Tym lepiej owinąć się w pancerzyk obojętności, oschłości, cynizmu, pancerzyk z mini-wiatraczkiem do osuszania łez i projektorem zdjęć polskiego grudniowego zimna i błota, braku słońca, marcowego zmęczenia, psich gówien, brudu i braku naturalnej zieleni - przy jednym oku. 

JETLAG PIERWSZY (w PL)
Pancerzyk z minilunetką przy drugim oku w pierwszym tygodniu wyostrzony jest jak żyleta: na wszechobecne pety, więcej petów, śmieci, tłumy ludzi, pierdolniętych kierowców, pisizm, koszulki z napisem "Śmierć wrogom Ojczyzny", architektoniczny chaos, wszechobecne obrzydliwe banery reklamowe, brudne, obszczane kamienice, zawalające się rudery, zachwaszczone pobocza, pomniki Wojtyły, metalowe krzyże w polu, pastelowe kolory elewacji, smutne panie w biedrze, przepoconych pijaczków, alergiczny kurz. Jeszcze dostanie się komarom, gzom, kleszczom, szczekającym psom 
i manualnej skrzyni biegów. 

Gdy seria tabletek nasennych oszuka wreszcie głowę i powróci cykl porannej kupy, jakoś po tygodniu, gdy wyjedzie się poza miasto, nasyci najbliższymi ludźmi, którzy zdążą przywyknąć do zrzędzenia na wszechobecne pety, można wziąć głęboki oddech i rozejrzeć się dookoła. 

ŚRÓDJETLAG

Smak

Od tej chwili, aż do rozstania na lotnisku, rozpoczyna się Pobyt Właściwy, rozpoczyna się przygoda z Polską.  

W pierwszych chwilach po otrząśnięciu się z szoku, umysł próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości, desperacko poszukując tego, co znane i oswojone przez lata życia w Polsce; bezpiecznej niszy, zespolonej głównie ze wspomnieniami i doznaniami zmysłowymi. 
Na początek uruchamiany jest przeto zmysł smaku, wspomagany i zestrojony z węchem. 

Wyostrzone do granic możliwości, natychmiast zauważają gliniany garnek w rogu teściowej kuchni, którego zawartość - ogórki małosolne - ma dostarczyć ukojenia dla rozklekotanych nerwów. 
Niestety małosolne są za słone i skapciałe jakieś. Czyżby Wandzia wyszła z wprawy? Nie powinna, bo w domu tym czas się zatrzymał dwadzieścia lat temu, a wraz z nim zastygły prastare domowe receptury. Na otarcie łez pozostaje niezawodna kanapka z soczystym pomidorem i majonezem.   
Roztrzęsione zmysły poszukują dalej. 


Być może jabłuszka kaparowe, moje największe kulinarne odkrycie w kategorii "Przekąski", którymi namiętnie zajadałem się przed wyjazdem z Polski? Niestety. W biedrze, gdzie były wówczas dostępne, już ich nie ma. 
Oczywiście po jakimś czasie sprawę załatwią, a jakże, ruskie pierogi, o które nie sposób się nie potknąć. Nic poza tym nie zaskakuje, głównie dlatego, że Lila, moja żona, jest niezwykle uzdolnioną artystką kulinarną, której dziełom mało co jest w stanie dorównać. Piszę to bez cienia przesady. 

Zmysł smaku zaspakaja więc nieograniczony wybór piw rzemieślniczych. Nawet na stacjach benzynowych. 
W tej kategorii pobiliśmy podobno samych Czechów i tak trzymać.
Tu jestem patriotą.  



Węch

We Wrocławiu, na pierwszy rzut nosa, dominuje wszechobecny zapach kurzu, spalin i dymu papierosowego. Na ulicach nie ma możliwości od tego uciec, a ilość palaczy wręcz szokuje, od czego zdążyłem się szybko odzwyczaić,  mieszkając w kraju, gdzie palenie jest obciachem.

Wystarczy jednak wyjechać poza miasto,  wejść do lasu, wyjść na pola i oto wącham inną Polskę. Gdy jesteśmy na prowincji, wdycham zapach pól, rozgrzanego piasku i kwiatów. 
W górach delektuję się aromatem wiatru, letniego lasu świerkowego i roztartych w palcach igieł kosodrzewiny.

Niestety, mimo lipca, nie zdążam już na zapach kwiatów lipy, bo w wyniku letniej wiosny i suszy wszystko zakwitło dwa tygodnie przed terminem. Aromat ten zawsze i natychmiast przenosił mnie do beztroskiego dzieciństwa i wakacji spędzanych u dziadka w leśniczówce, przy której rosła właśnie stara, ogromna, mityczna lipa.  



Inne wonie, których nie zdołałem odświeżyć, to aromat dymu palącej się w ognisku brzozy oraz zapach wnętrza rozgrzanego letnim słońcem wagonu kolejowego np. na trasie Wrocław-Sędzisław. W ogóle żałuję i nie rozumiem, jak mogło zabraknąć mi czasu na przejażdżkę z dziećmi polskim pociągiem. 

Słuch

Jedno z pierwszych pytań, jakie zadaje Ignacy (lat 5) po przylocie do Polski, brzmi: "Mamo, dlaczego tutaj wszyscy mówią, tak jak my?"

Uderzające jest to, że od momentu wyjścia z lotniska wszyscy mówią w moim rodzimym języku, więc siłą rzeczy rozumiem większość toczących się wokół mnie rozmów. 

Odczuwam w związku z tym dyskomfort, bo mam wrażenie, że mimowolnie podsłuchuję, as więc naruszam czyjąś sferę prywatną, na respektowanie której jestem szczególnie wrażliwy. Polacy zazwyczaj rozmawiają głośno (nie tylko przez telefony), czyniąc przypadkowe osoby wbrew ich woli, w tym mnie, odbiorcami treści tychże rozmów i po części mimowolnymi uczestnikami ich życia, choćby nawet przez te kilka sekund. Jedynym wyjściem jest ostentacyjne zatkanie uszu palcami (nietaktowne) lub oddalenie się. Ale dokąd, skoro ludzie wszędzie głośno rozmawiają?


Wzrok

Wyostrzony do granic możliwości nie tylko wskutek laserowej korekty prawego oka, po paru dniach z wielkim trudem odwraca uwagę od brudu i chaosu w przestrzeni publicznej, i w ramach równowagi Yin-Yang szuka przeciwwagi. 

Co zauważa najpierw? Ano piękne kobiety zauważa.
W świetle obserwacji nowozelandzkich, mimowolnych dodam, bo nie jestem typem faceta, co bezczelnie "obczaja laski", a co najwyżej dyskretnie zauważa estetykę i piękno, bo jest na nie wrażliwy, Polki jawią się jako ucieleśnienie kobiecej piękności. Ich aparycja jest tak uderzająca, że podczas pierwszego spaceru po centrum Wrocławia aż przystaję z wrażenia. 


Potem przychodzi czas na odkrycie Wrocławia: na wspaniałe zabytki, odnowione nadodrzańskie bulwary, plażyczki i przywodne knajpki. Wrocławska Odra odżywa i staje się ulubionym miejscem letniego wypoczynku mieszkańców. 

Na niesamowitą ilość rowerów w mieście, a na nich... piękne dziewczyny i przystojne chłopaki.

A gdy wyjedzie się na prowincję, zauważam zadbane wsie, piękniejące, odrestaurowane domostwa i niemal wszechobecne remonty dróg lokalnych. 

A gdy robi się bardziej lokalnie, gdy coraz bliżej do rodzinnej Lubawki, gdy doskonale znane górskie krajobrazy przywołują wspomnienia niezliczonych pieszych wędrówek, to człowiek zwyczajnie "mięknie". Organoleptycznie doświadczam, co Schultz,  Staff, Mickiewicz, czy inny Stasiuk mieli na myśli, przedstawiając dzieciństwo jako utracony raj. 


Dobrze, że są komary, muchy, kleszcze i gzy, które skutecznie sprowadzają człowieka na ziemię.
W takich chwilach pomaga także trzeźwa ocena sytuacji oraz pamięć brutalnie długiej zimy, niemal permanentnego braku promieni słonecznych i przenikliwego zimna (którego rześkość z racji wychowania w górach nawet lubiłem, choć Lila już na pewno nie). 



Dotyk


Po trzech latach mieszkania w kraju, który nie posiada praktycznie zabytków architektury w rozumieniu europejskim, odczuwam nieodpartą potrzebę kontaktu z wielowiekową materią. Gdy tylko nadarza się okazja, wchodzę w kontakt z  rzeczami stworzonymi w zamierzchłych czasach. Na szlaku górskim dotykam wiekowych drzew, przydrożnych krzyży i kapliczek; w kłodzkim kościele delikatnie przesuwam dłońmi po średniowiecznych rzeźbach i orzechowych ławach, wyczuwając ich strukturę i kształt nadany przez rzeźbiarza sześćset lat temu. 

Podobnie zachowuję się w świdnickim Kościele Pokoju oraz w Złotoryi, gdzie przysiadam na chwilę w ciasnej, kościelnej ławie i dyskretnie obserwuję odprawianą właśnie mszę. 

Ludzie

Nie ma chyba większej radochy, niż spotkania ze znajomymi i przyjaciółmi. O ile z rodzicami i teściami jesteśmy w stałym, internetowym kontakcie (gdzie te czasy, gdy piętnaście lat temu Australii, co dwa tygodnie w niedzielny wieczór, zamykałem się na godzinę w budce telefonicznej...), o tyle ze znajomymi tylko sporadycznie. 


I oto nagle, po trzech latach, zjawiają się: roześmiani, bezpośredni, szczerze serdeczni i ciekawscy, niezwykle gościnni, zasypują nas pytaniami, a my z przyjemnością odpowiadamy i opowiadamy, choć pod koniec każdego dnia regularnie drapie w gardle od tego gadania. Niesamowita jest potrzeba spotkania się z każdym znajomym, żeby broń boże nikogo nie pominąć. Niestety tak się nie da, choć robimy wszystko, co tylko możliwe, znajdując wyrwy w napiętym planie pobytu. 




Pożegnania

Cały nasz pobyt w Polsce to w zasadzie pożegnania. Zaczynają się już w pierwszym tygodniu, po pierwszych spotkaniach z przyjaciółmi, bo każde z nich wiąże się ze świadomością, że kolejne będzie za ileś tam lat. Nie są to więc zwykłe pożegnania, typu: "No to na razie" lub "W kontakcie", lecz te wylewne, czasem krępujące potrzebą użycia ważkich słów, wsparte obietnicami i zaprosinami, kończone długim odprowadzającym wzrokiem, czasem zamazanym łzami. 
Najtrudniej jednak pożegnać się z rodzicami, bo prawda jest taka, że nie wiadomo, czy jeszcze kiedykolwiek fizycznie się spotkamy. Ale tak jest już los emigranta. Doskonale wiedzieliśmy, jaka będzie cena za wyjazd na drugi koniec świata.  

RODZAJ PODSUMOWANIA

Im bliżej końca pobytu w Polsce, tym większa tęsknota za NZ, tym większa chęć powrotu do domu. To bardzo dobrze, bo szczerze obawialiśmy się tego momentu. Baliśmy się, że wrócą sentymenty, że być może pojawi się żal podjętej decyzji o wyjeździe z Polski. Nic z tych rzeczy. Może gdybyśmy spędzili ten czas na beztroskich wakacjach, zamiast na nieustannym bieganiu z miejsca do miejsca, trudniej byłoby wyjechać. 

Pewnego razu, podczas górskiej wędrówki zielonym szlakiem granicznym,  chłonąc co chwilę przepiękne krajobrazy, zastanawiamy się nad kupnem małej nieruchomości na stare lata gdzieś tam w górach. Ale czy w Polsce? Nie wiem, czy chcielibyśmy żyć w państwie wyznaniowym; jesteśmy zbyt liberalni, by narażać się na parafialny ostracyzm, a kto wie, czy nie lincz. Na rewolucję w tym zakresie nie ma co prędko liczyć, zważywszy jak głęboko zakorzeniony jest w kraju lęk przed kościelnym batem.
Może więc w Czechach? Może. 

Obecna duszna sytuacja społeczno-polityczna w kraju skutecznie odrzuca myśli o powrocie. Mniejsza o beznadziejnych polityków, chodzi głównie o to, jak głęboko podzielone jest społeczeństwo. Słychać to nawet na ulicy, gdzie słowo "nienawidzę" jest w modzie, a ludzie o wiele głośniej wyrażają swoje preferencje polityczne, niż trzy lata temu, bez skrępowania wykrzykując, kto wróg, a kto swój.

Polska to kraj niezwykłych kontrastów: brzydota spotyka się z elegancją, wielkość z miałkością, nienawiść z miłością, kicz ze sztuką, ultranowoczesność z odległą tradycją, głupota z mądrością, a sacrum z profanum
Z dużym prawdopodobieństwem pozytywne wrażenie stępi za chwilę kolejne rozczarowanie i odwrotnie: gdy nie możesz już znieść widoku brzydoty, nagle otwiera się okno z widokiem na piękno. 

Taka jest moim zdaniem Polska - czy ciągle moje miejsce? 
























O mnie

Moje zdjęcie
Hamilton, Waikato, New Zealand
Kiedyś nastąpi ten dzień, kiedy osiądę; zacumuję na stałe, obsieję ogród, nauczę się naprawiać kosiarkę, wyposażę garaż w kompletny zestaw ulubionych narzędzi stolarskich i ślusarskich, być może wezmę nawet jakiś kredyt, auto młodsze niż dziesięcioletnie kupię, zaprenumeruję periodyk. Być może. Póki co jednak nadal dryfuję po karmicznych wodach życia, wypełniając dany mi czas zdarzeniami. Kiedy jednak odnajdę swoją przystań, do której zacumuję na dłużej, na tyle długo, żeby zabrudzić narzędzia stolarsko-ślusarskie równo poukładane w garażu oraz zabezpieczyć spłatę kredytu, nadal codziennie będę sprawdzał cumy, bresty i szpringi, aby zawsze nadawały się do zdjęcia z polera. Zawsze gotowy do drogi.

main 1

side 2