poniedziałek, 23 października 2017

JUTRO

Nawet jeśli jutro obiektywnie nie istnieje, nie zmienia to faktu, że wyznaczono mi datę operacji (czy tam zabiegu) na kolano, i że ta data wypada jutro. 

Niby nic poważnego, raptem łękotki usunięcie, w Polsce nawet nie usypiają, na żywca kroją, bez znieczulenia, spirytus jeno wypić każą, pasami do łóżka w izbie przywiążą, rozgrzanym do czerwoności nożem ranę świeżą przypalą, wiadomo, jak to w Polsce, za grzechy. Pół godziny i następny.
 Ale nie tutaj. 

Oj nie. Tutaj myśleć każą o sprawie z dużym wyprzedzeniem. Pierwsza okazja do myślenia to wielomiesięczne oczekiwanie na termin. 
Potem na list. Albo na telefon z kliniki. 
Potem stertę papierów każą przeczytać, podpisywać o odpowiedzialności, o konsekwencjach, kogo powiadomić w razie śmierci. Potem rubryki odhaczać o przebytych chorobach, dawnych i obecnych nałogach (i ten dylemat: przyznać się, czy nie...), o pochodzeniu etnicznym, o potrzebach religijnych, stanie ducha. 
Potem wydzwaniają jak nie anestezjolog, to chirurg-ortopeda, a to żeby poinformować lub dopytać, a to żeby pocieszyć. 

STRASZNO

Ostatnio dotarło do mnie, że bardzo powoli wkraczam w wiek, który statystycznie określa najczęstszą klientelę szpitali, przychodni i lekarzy. Muszę się więc powoli przyzwyczajać, że jak nie kolano, to zęby, potem pewnie jakaś prostata, potem... Krótko mówiąc, nadchodzi czas naprawiania zużywającego się ciała. 

Niby strachu nie ma, niby świadomość zmian nieuniknionych utrzymywana, niby nie będzie bolało, bo uśpią, a jednak. Wyłazi stresik bokiem, jak nie tu to tam, jak nie tam to jeszcze gdzieś. 

I te pytania:  Czy wrócę na szlak górski/rowerowy? Czy założę buty do biegania? Co z pracą, w której połowę czasu spędzam na kolanach? I najważniejsze: czy wrócę do yogi?

Pogoda również nie nastraja na optymizmem, bo leje i leje, choć wiosna w pełni. Tak w ogóle dużo padało i pada tej zimy i wiosny - pełnego, słonecznego dnia od zmierzchu do świtu nie pamiętam. To dość niezwykłe, jak na nowozelandzkie standardy pogodowe. 

CO DO CODZIENNOŚCI

Łatwo w takich okolicznościach popaść w zrzędzenie, użalanie się nad sobą (tu muszę uważać: mam tendencję). Chyba najgorsza jest pułapka codzienności, rutyny, spowszechnienia, moment, gdy NZ nie jest już oazą szczęścia na mapie zdegenerowanego świata. A jak jeszcze podlać to polskim sosem sentymentalnym o jednym ze smaków: "Złota Polska Jesień", "Biegówki Zimą", "Letnie Wyprawy Rowerowe", tudzież "Zapach Lasu po Letnim Deszczu", nie wspominając limitowanej edycji "Przyjaciele i Najbliżsi", to mamy gotowy przepis na depresję emigracyjną. 

Co wówczas? 
Ratunkiem jest rozmowa; odpowiedź na zasadnicze pytania: gdzie jesteśmy, a gdzie moglibyśmy być, gdyby nie wyjazd? co osiągnęliśmy? jakie są perspektywy rozwoju? czy nasze życie jest ciekawe? jak radzą sobie nasze dzieci i jaka czeka ich tutaj przyszłość?

Wreszcie: jaka jest sytuacja społeczno - polityczna w Polsce? 

ROZPRAWA POLSKA

Przyszłość dzieci jest jednym z najmocniejszych argumentów za słusznością decyzji o wyjeździe. Trudno, żeby nie docierały do nas wieści z Polski, które - z całym szacunkiem dla każdego Czytelnika - co najmniej nie napawają optymizmem. Pewnie tam, w Polsce, nie razi tak w oczy, ale tutaj, w kraju przyjaznym, tolerancyjnym, gdzie światopogląd to temat nigdy nie poruszany, bo należący do przestrzeni wybitnie prywatnej, razi w oczy jak mało co. 

Co mam myśleć o moim kraju pochodzenia, gdy słyszę w wiadomościach radiowych, że niemieccy muzułmańscy uczniowie chcący poznać Polskę i historię zagłady Żydów są opluwani i obrażani w każdym miejscu, w którym postawią na tej ziemi stopę? Ogarnia mnie wstyd. Wstyd, którego nie jestem w stanie opisać słowami. 

Co mam myśleć o coraz częstszych przypadkach rasizmu, którym tak bardzo się brzydzę? 

Nie myślę. Wiem. Fakty (nie hipotezy) utwierdzają mnie w przekonaniu, że jedyne, co łączy mnie z tym krajem, to język polski. Niewiele więcej. Im dłużej obserwuję, tym większym polonofobem się staję. 
Mówię to ja, leśnik - polonista, a więc znawca co najmniej historii polskiej literatury i historii w ogóle - człowiek, powiedzmy, rozgarnięty, inteligentny dość.

No to teraz piaskiem po oczach:

CHAM POLSKI

Ty, który plujesz w twarz obcokrajowcowi, nazywając go "ciapaty" w przekonaniu, że spełniasz dobry uczynek, Ty, który odmawiasz pomocy ludziom uciekającym przed wojenną przemocą, współczuję Ci. Obyś nigdy nie musiał opuszczać rodzinnego domu, jak zmuszeni byli to robić Twoi przodkowie. 

Ty, który nazywasz się chrześcijaninem, który nieustannie powołujesz się na Chrystusa/Boga, a maszerujesz pod sztandarami nienawiści i agresji, współczuję Ci. Marna Twoja karma. 

Ty, który okradasz innych i masz z tego powodu satysfakcję, bo udało Ci się uczciwego, naiwnego człowieka - jak to mówisz - wychujać, który tuż przed wyjazdem ponabierałeś towaru wartego tysiące dolarów ze sklepu na kredyt zaufania sprzedawcy, nie zamierzając nigdy go spłacić, zostawiając nam na karku smród i opinię Polaków-złodziei, brzydzę się Tobą. Wiedz, że przyjdzie czas zapłaty. 

Ty, który hołubisz kościół katolicki, ten sam, którego urzędnicy w sutannach dopuszczają się przemocy seksualnej na dziatwie, którzy obmacują obślizłymi, spoconymi łapskami dziecięce krocza, a w najgorszym wypadku posuwają się do wciskania penisów w chłopięce odbyty, wiedz że na wymioty mi się zbiera, gdy widzę, jak chowasz głowę w piasek. 

Ty, który deklarujesz się jako ateista i antyklerykał, a który pokornie oddajesz swoje dziecko w tryby kościelnej machiny do prania dziecięcych mózgów, chrzcząc i posyłając na religię, bo rodzina, bo co ludzie powiedzą, wiedz że nie ma bardziej obrzydliwego przykładu  konformizmu. Twoja postawa mnie przeraża.

Ty, który z buntownika i kontestatora przepoczwarzyłeś się w gorliwego głosiciela postprawdy, który z wojownika o wolność, pokój i sprawiedliwość stałeś się piewcą głupoty i miernoty wiedz, że Twoja postawa to dowód niebywałego oportunizmu i intelektualnego lenistwa. I choćbyś nie wiadomo jak bardzo naginał fakty pod swój cuchnący nowością neofityzm, wiedz że Twój rozdęty od piwska z biedry i przypalonej kiełbasy z grilla (kiedyś sojowej) brzuch świadczą o Tobie bardziej, niż pseudointelektualny bełkot w oparach alkoholu.  

Ty, który gardzisz kobietą...

Nie chcę mieć z Tobą, Chamie Polski, przaśny, prowincjonalny, małomiasteczkowy, przedmiejski, śmierdzący potem i tanim browarem z puszki, nic wspólnego. 

Nie chcę mieć z Tobą, Chamie Polski, inteligencie z awansu społecznego, co na dzielnicowe salony aspiruje, co zna się na Sztuce, co stroi te swoje głupkowate, pretensjonalnie nadąsane miny, nic wspólnego. 

Nie chcę mieć nic wspólnego z Tobą, Chamie Polski, emigrancie z Koziej Wólki, ze Szczepanowa w Lubelskiem, Podkarpackiem, Łódzkiem, cwaniaczku w brudnych gaciach, rzepą za paznokciami i śmierdzącym oddechem, z plecaczkiem Jansport i orłem na bluzie, co drze ryja w supermarkecie; precz z mojej głowy. 


Chamie Polski, którego jestem częścią, który siedzi we mnie,  do którego organicznie przynależę, którym jestem, odejdź raz na zawsze, uwolnij mnie od Siebie. 














































O mnie

Moje zdjęcie
Hamilton, Waikato, New Zealand
Kiedyś nastąpi ten dzień, kiedy osiądę; zacumuję na stałe, obsieję ogród, nauczę się naprawiać kosiarkę, wyposażę garaż w kompletny zestaw ulubionych narzędzi stolarskich i ślusarskich, być może wezmę nawet jakiś kredyt, auto młodsze niż dziesięcioletnie kupię, zaprenumeruję periodyk. Być może. Póki co jednak nadal dryfuję po karmicznych wodach życia, wypełniając dany mi czas zdarzeniami. Kiedy jednak odnajdę swoją przystań, do której zacumuję na dłużej, na tyle długo, żeby zabrudzić narzędzia stolarsko-ślusarskie równo poukładane w garażu oraz zabezpieczyć spłatę kredytu, nadal codziennie będę sprawdzał cumy, bresty i szpringi, aby zawsze nadawały się do zdjęcia z polera. Zawsze gotowy do drogi.

main 1

side 2