niedziela, 3 grudnia 2017

KIA ORA!

Wołamy z krainy wiosennej, letniej prawie, słonecznej, ptactwem rozśpiewanej wszelakiej proweniencji, w alergenach zatopionej niczym Kraków w smogu, w puchu kwitnącej topoli, w odurzających aromatach kwiactwa zanużonej, że aż w głowie się kręci, że aż mdli od tego wiosennego krochmalu. 


Już krainy zimnego łokcia, okularów szpanerskich, pierwszych od słońca przypalonych nosów, mocno schłodzonego piwka, przepoconych pach, zrogowaciałych pięt. Już krainy plażowej, już pachnącej kremem do opalania i inicjującą sezon kąpielą w zimnym jeszcze oceanie. Już krainy poszukiwaczy cienia.

Już kraju truskawki, maliny, szparagów. 

Campingowej, festiwalowej, koncertowej, bo na Wyspę Południową się szykujemy, Vanlove'a naszego na ostateczną próbę wystawiając. Bo aż trzy debiutanckie występy czekają mnie w tym sezonie. 



Kei te pēha koutou?

Pytamy z tej części świata, gdzie nie ma osoby, która nie żyłaby nadchodzącymi świętami, nierozłącznie kojarzonymi z wakacjami, a jeśli mającymi coś wspólnego z kultem religijnym to głównie kultem wydawania pieniędzy na zbyteczne przedmioty plastikowe w formach umownie uznanych za prezenty. 



Już to zaczęły się Christmas parties organizowane przez każdą większą firmę, głównie po to, by maksymalnie zwiększyć pod koniec roku wydatki, tym samym zredukować roczny podatek. A ponieważ - z racji pełnionych obowiązków zawodowych - jesteśmy na takie imprezy zapraszani, jest okazja porządnie się najeść. No i oczywiście napić i to najlepszych trunków dostępnych w danym lokalu (w moim wypadku wino, ostatnio za sprawą małżonki wyłącznie savignon blanc), bo im więcej firma zapłaci za imprezę, tym mniej zapłaci potem podatku. 




TRZY TYGODNIE

Tyle pozostało do wakacji, na które wszyscy cholernie zasługujemy. Dla mnie był to wyjątkowo trudny rok, głównie z powodu ciężkiej pracy, harówy bym rzekł. Także przechodzenia przez kolejne etapy dogłębnego poznawania samego siebie i odkrywania najciemniejszych zakamarków duszy. 

Ostatnie miesiące były jednak szczególnym wyzwaniem.

Uważność

Z powodu problemu z kolanem musiałem przerwać praktykę jogi, co odbiło się na kondycji fizycznej i psychicznej. Oczywiście nie od razu, trochę pociągnąłem na paliwie, jakie dała mi wcześniejsza regularna praktyka. 

Miesiąc temu w końcu kolano zoperowali, łękotkę zamiast usunąć  podszlifowali i już po dwóch tygodniach wróciłem do pracy. Jeszcze szwy sterczały. 
Tym samym pojawiła się szansa na powrót na górskie i rowerowe ścieżki. 

W tym tygodniu po raz pierwszy byłem na jodze, co uznałem za wyjątkowy dar od losu, że aż łezki cztery uroniłem nad losem swoim marnym w drodze do studia. 
Ot, prosta prawda: dopóty będziesz błądzić w obłokach pychy, ignorancji i samouwielbienia, zaliczając przy tym spektakularne porażki i upadki, dopóki nie wyzbędziesz się ego, nie nabierzesz dystansu, szacunku i głębokiego zrozumienia, czym tak naprawdę jest praktyka. 
A czym jest? 
Oddechem życia. 
Ścieżką. 



Immigration NZ

Kolejny stresogen, jaki zafundowała mi ostatnio Nowa Zelandia, to INZ. Tyle tu pracy mamy, że w ramach rozwinięcia firmy i rozłożenia najcięższej pracy fizycznej postanowiliśmy "śiągnąć" człowieka z Polski. By uniknąć ryzyka popełnienia błędów, zaangażowaliśmy agencję imigracyjną. Trwało to trochę, zanim aplikacja została złożona i stało się zadość wymaganiom formalnym. 

Niestety: decyzja odmowna. Powód? Za niskie obroty firmy. 
I ta formułka: "Od decyzji nie przysługuje odwołanie"...

Oto klasyczny przykład Catch 22 (Kto czytał "Paragraf 22" J. Hellera, ten wie, o co chodzi): Decyzja była odmowna, bo moja firma przynosi zbyt niskie dochody, więc muszę zwiększyć obroty. W tym celu jednak potrzebuję dodatkowego pracownika, bo nasze moce przerobowe są ograniczone. Nie mogę jednak ściągnąć człowieka do NZ, bo mam za niskie obroty. 

Nie ma też szans na zatrudnienie kogoś na miejscu, nikt nie ma ochoty tak ciężko zapierdzielać na kolanach. 
Z kolei taniej siły roboczej w postaci imigrantów nie ma w Hamilton. A jeśli są, zamykają się w swoich narodowych mikroenklawach. 

Jestem pod wrażeniem. 
Właśnie postanowiłem, że napiszę do ministra.

Reset

W ramach odzyskania równowagi, powrotu do korzeni, pozbycia się złogów psychicznych i ustabilizowania emocji, pakuję pewnej soboty plecak i z namiotem na karku wyruszam w przysłowiowe krzaczory odciąć się od świata na dwie noce i pomedytować.  

Otoczony gęstym lasem i zaroślami z każdej strony, rozbijam namiot na niewielkiej polance. Jestem na dnie doliny, wyrzeźbionej przez pobliski potok wpadający do rzeki, która to z kolei łączy się z odnogą odnogi odnogi słonowodnej zatoki, poddając się pływom oceanicznym. Pływy regularnie zmieniają poziom rzeki w jej korycie i zakolu, diametralnie zmieniając jej kształt: z wąskiego koryta w czasie odpływu na szerokie rozlewisko w porze przypływu. 
Odpływ to czas, kiedy rzeka płynie w dół zgodnie z przykazaniem i prawami fizyki, przypływ zaś wpycha ją wgłąb lądu i doliny, dając złudzenie zmiany kierunku jej biegu. 


Zauważam jeszcze jedno ciekawe zjawisko: Otóż wspomniany potok łączy się z rzeką niewielką kaskadą, której szum ustaje w czasie przypływu; podniesiony poziom wody zatapia próg skalny oraz ujście potoku. Obserwacja tego zjawiska jest dla mnie niczym odkrycie nowej planety, gdy w końcu zrozumiem, skąd ten szum, którego godzinę wcześniej nie było. 

Inne dźwięki to ptaki i ryczące pod wieczór krowy z oddalonych pastwisk. Te właśnie krowy oprócz efektu cieplarnianego na naszej planecie, odpowiedzialne są za niezłą traumę, jaką przeżywam pierwszej nocy. 

Z racji wybujałej wyobraźni należę do tchórzliwych ludzi, którzy raczej zmagają się z ciemnością w namiotowej samotności. By spać spokojnie i nie słyszeć nocnych odgłosów lasu, w takich sytuacjach wtykam do uszu stopery, jednak tym razem ich nie mam. 
I gdy słyszę tuż obok namiotu sapanie, robi mi się miękko w okolicy podbrzusza. Nie znam nocnego zwierzęcia, które podobnie by sapało, a już na pewno nie w NZ, gdzie nie ma dzikich psów/lisów/saren itp. W ogóle nie ma dzikich, natywnych ssaków. 
Powtórzę: Nowa Zelandia to kraina, w której przed przybyciem białasów ssaki i gady nie występowały.

Jedyne logiczne wytłumaczenie, jakie przychodzi mi do głowy: Wokół namiotu kręci się zagubiony kosmita. 
Dość sensowne w kontekście całej masy filmów dokumentalnych, jakie wcześniej obejrzałem na temat UFO, stacji kosmicznych po ciemnej stronie Księżyca itp. Lada moment przez szparę w zamku namiotu z pewnością wślizgnie się długa trójpalczasta dłoń, by dotknąć mojej. 
Być może, biedny, szuka nawet pomocy, a ja ze strachu portkami trzęsę, ja - jedyny z sześciu miliardów, na którego ów kosmita liczy. 

No dobra, ujawnij się. Otwieram namiot i rozświetlam czołówką okolicę.
Nic. Nikt.
Wciskam się w śpiwór i zatykam uszy palcami. "Odejdź proszę, jeszcze nie jestem gotów na spotkanie".


Sapaniem okazał się wieczorny ryk krowy, zdeformowany i odbity  rezonansem od ścian doliny. 




WAKACJE

Zapowiadają się wybornie. W tym roku wyruszamy na trzytygodniowy objazd Wyspy Południowej. W planie brak planów, no może z wyjątkiem eksploracji miasta Nelson jako potencjalnego celu przeprowadzki, bo wszyscy bez wyjątku mówią, że zajebiste miejsce, a także odwiedzenia Watsana i Oli - przyjaciół i bloggerów, którzy rok temu wynieśli się z Auckland do Dunadin, bo nieruchomości tam trzy razy tańsze. 
A że Dunadin, mimo że ośrodek akademicki, to niezłe zadupie i pewnie mało kto z dawnych znajomych ich odwiedza, zanosi się, że spędzimy wspólnie trochę czasu. 

Nie chcemy się jednak za bardzo nakręcać, bo z tym bywa różnie, gdy człowiek się podjara, po czym wychodzi z tego przysłowiowa, prasłowiańska chujnia z grzybnią. Z doświadczenia wiem, że zawsze tak jest, więc osobiście nie mam oczekiwań. Jedyne, czego chcę, to odpocząć. 
Drodzy kosmici, dajcie mi odpocząć, a obiecuję, że się odważę.






































O mnie

Moje zdjęcie
Hamilton, Waikato, New Zealand
Kiedyś nastąpi ten dzień, kiedy osiądę; zacumuję na stałe, obsieję ogród, nauczę się naprawiać kosiarkę, wyposażę garaż w kompletny zestaw ulubionych narzędzi stolarskich i ślusarskich, być może wezmę nawet jakiś kredyt, auto młodsze niż dziesięcioletnie kupię, zaprenumeruję periodyk. Być może. Póki co jednak nadal dryfuję po karmicznych wodach życia, wypełniając dany mi czas zdarzeniami. Kiedy jednak odnajdę swoją przystań, do której zacumuję na dłużej, na tyle długo, żeby zabrudzić narzędzia stolarsko-ślusarskie równo poukładane w garażu oraz zabezpieczyć spłatę kredytu, nadal codziennie będę sprawdzał cumy, bresty i szpringi, aby zawsze nadawały się do zdjęcia z polera. Zawsze gotowy do drogi.

main 1

side 2