czwartek, 23 lipca 2015

OSTATNIO NUDY

Znowu nie ma o czym pisać... Nudy. Nic, tylko leje albo świeci słońce. Ponieważ nie mamy telewizora,więc nudne życie prowadzimy. Z nudów jeżdżę z Ignacym codziennie na rowerze, z nudów kupiliśmy sobie mini stereo z bluetoothem, żeby słuchać nudnej muzyki, którą przywiozłem z Polski. Nawet pożyczyłem taki didżejski kontroler do plików mp3, żeby się trochę pobawić i zabić nudę. 

Czekam na instrumenty. Dawno nie miałem takiej ochoty pograć na gitarze, ostatni raz jako nastolatek. Podobno niewielu ludzi tutaj muzykuje; w Polsce połowa populacji zna podstawowe akordy CadG, druga połowa zestaw piosenek do CadG. 
Tutaj w najlepszym wypadku Beatelsów, może coś jeszcze, Stonesów dajmy na to. Nie ma kultury wspólnego śpiewania, na przykład przy ognisku, po kilku browarach czy kilku wódeczkach. 

"Wódeczka"... Co za słowo, jaki eufemizm, jakie oswojenie znaczenia i kontekstu, przede wszystkim kontekstu, w brzmieniu niemal mateczka, ba, córeczka!
Ach, te polskie zdrobnienia... 
Pani Halinko, chlebek poproszę, masełko, kiełbaskę na grillika i te cztery piwka. Aha, i ćwiarteczkę Pani dorzuci.
Tak więc jeśli już grasz, musisz założyć, że po czasie ktoś się będzie chciał dołączyć. W tym temacie nie ma tu wybrzydzania: jeśli grasz, dziel się tym, bo wszyscy tego oczekują. Inaczej niż w Polsce: przeglądy, przesłuchania, grymaszenie, próby, ten pasuje, tamta nie pasuje. Tutaj pasuje każdy, bez względu na preferencje muzyczne. 


W ramach walki z nudą zaprosiliśmy na sobotni wieczór Dave'a i Dianne (nasi przyjaciele, ci od farmy w górach), która akurat ma w ten dzień urodziny. Zanim jednak się pojawią, trzeba zrobić zakupy, wcześniej oddać Tony'emu pilarkę. To jeden z szefów Lili, mieszka na obrzeżach Hamilton - ten, który ma kury i kilka owiec. 

Tony oczywiście zaprasza nas na kawę, a my oczywiście nie odmawiamy. Takim przystojniakom się nie odmawia. W domu przystojna żona, dwójka prawie odchowanych przystojnych dzieci oraz pies, który wygląda jak kot.  
                                                  
 Dom jest duży, choć z zewnątrz nie wygląda na takowy. Przykuwa uwagę ogromny living room, mniej więcej pięć, sześć razy większy od naszego na Swojcu we Wrocławiu. Tony chwali się, że sam wykonał remont, a drewno pochodzi z odzysku, na przykład blat kuchenny to fragment dawnego ogrodzenia. Oczywiście zaraz się zgadujemy, bo ja również podczas remontu wykorzystałem drewno z odzysku. Podobnie jak my, Tony ma piecyk kominkowy i częściowo odsłonięte cegły na ścianie wokół pieca. Podobnie jak ja, Tony własnoręcznie wykonał meble kuchenne. 
Za domem jest spory kawał ziemi, jakiś hektar, po którym szwendają się domowe zwierzęta. Obok domu garaż, właściwie narzędziownia, w której jest wszystko, co potrzebuje "złota rączka". Obok garażu wiata, a pod nią pięć motorów crossowych dla wszystkich członków rodziny. Na pożegnanie dostajemy jajka i siatę owoców cytrusowych z ogrodu,  w tym ugly fruit, w smaku pomiędzy cytryną i pomarańczą. Pierwszy raz słyszę i widzę.


Ugly fruit
Po południu zjawiają się oczekiwani goście. Przyjeżdżają busem, zwanym tutaj vanem, na którego pace jest wielki materac. Tam nasi goście będą spać.
Dostajemy kilka prezentów, z których najcenniejszy to ręcznie wykonana przez Dave'a kuchenna deska do krojenia. Jest długa i wąska, odpowiada mi bardzo. Inne prezenty to zioła,  rabarbar i drewno do kominka. 
Jubilatka także dostaje od nas upominek: ciepłe kapcie. Można wreszcie napić się piwka. 
Po jakimś czasie zjawiają się pozostali goście - członkowie ich rodzin. Prezentów dla jubilatki nie mają. Jest wspólna kolacja, rozmowy, słowem: miło. Godny uwagi fakt jest taki, że nasi goście to "lokalsi" - ludzie stąd, Kiwis z krwi i kości. Podoba nam się ich otwartość, życzliwość, chęć pomocy.

W niedzielę jesteśmy umówieni na kinder party. Zaprasza Angina, Lili koleżanka z pracy, której syn ma drugie urodziny. Impreza ma się odbyć w ogrodzie zoologicznym w specjalnym miejscu do tego przeznaczonym; w programie pokaz zwierząt i inne atrakcje dla dzieci. 
Angina jest Hinduską z Fidżi, reprezentantką dużej grupy emigrantów, którzy zamieszkują wyspy od kilku pokoleń. 
Niestety Lila dostaje wiadomość od Anginy, że jej syn złapał anginę i impreza jest przeniesiona do jej rodzinnego domu. Szkoda, jednak nie rezygnujemy: Bardzo chcemy poznać Hindusów z Fidżi. 

Dom nowoczesny, choć do bólu typowy: parterowy, z zewnątrz cegła, wewnątrz wykładzina, typowe meble, w living roomie wielki telewizor, w jadalni drugi wielki telewizor. 
Poczęstunek: kanapki z Subwaya (z papryczkami chilli, dla dzieci, co za pomysł!), słodycze i... więcej słodyczy. No i tort urodzinowy za 300 dolków (gospodyni się pochwaliła).

Dołączamy się do gospodarzy i innych gości (prawie wszyscy to Hindusi z Fidżi). Ponieważ nikt nic nie mówi, z braku alternatywy wpatrujemy się w telewizor. Trudno zresztą go zignorować, gdy zajmuje prawie połowę ściany. Akurat leci Ninja Go na Cartoon Network, więc jest super. W końcu nie daję już rady i podejmuję rozmowę, oczywiście o dzieciach, zwykle się sprawdza. Coś się niby klei, a do rozmowy chętnie się przyłącza pewna Filipinka, która wyemigrowała do NZ w 2008 roku. Widać, że też ją męczy drętwa atmosfera. 

Wieść niesie, że mąż Anginy interesuje się muzyką etniczną, podobno ma jakieś ciekawe instrumenty; miałem wielką ochotę go podpytać, może współpracę zaproponować, jednak facet przez cały nasz pobyt nie wypowiada ani jednego słowa, nawet na powitanie i pożegnanie. Podobno nieśmiały, więc nie chcę gościa stresować i rezygnuję. 

Czas do domu. Można było spodziewać się czegoś więcej po Hindusach z Fidżi, niż tylko kanapek z Subwaya z papryczkami chilli. Skądinąd bardzo smaczne, cztery zjadłem.

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

O mnie

Moje zdjęcie
Hamilton, Waikato, New Zealand
Kiedyś nastąpi ten dzień, kiedy osiądę; zacumuję na stałe, obsieję ogród, nauczę się naprawiać kosiarkę, wyposażę garaż w kompletny zestaw ulubionych narzędzi stolarskich i ślusarskich, być może wezmę nawet jakiś kredyt, auto młodsze niż dziesięcioletnie kupię, zaprenumeruję periodyk. Być może. Póki co jednak nadal dryfuję po karmicznych wodach życia, wypełniając dany mi czas zdarzeniami. Kiedy jednak odnajdę swoją przystań, do której zacumuję na dłużej, na tyle długo, żeby zabrudzić narzędzia stolarsko-ślusarskie równo poukładane w garażu oraz zabezpieczyć spłatę kredytu, nadal codziennie będę sprawdzał cumy, bresty i szpringi, aby zawsze nadawały się do zdjęcia z polera. Zawsze gotowy do drogi.

main 1

side 2