piątek, 3 lipca 2015

NO WŁAŚNIE, O CZYM...


Za oknem
No i o czym tu pisać, kiedy za oknem raz pada, raz świeci, a potem już tylko świeci... lub tylko pada...

O codziennym gotowaniu obiadów, które lubię, widząc, że wszystkim smakuje? Sprzątaniu? Zakupach w lokalnej biedronce, gdzie wczoraj stłukłem ukraińskie piwko za 2,69 przy samoobsługowej kasie? Miła młoda pani z obsługi pozwoliła mi wziąć nowe bez dopłaty... Od razu pomogłem zbierać szkło. Pietruszki też wypadły na rozlane piwo, więc są już la sauce.

Piwko niezłe. 

Więc chodzę codziennie po Adasia z Igim w wózku (cwaniak, wie, co dobre) dwa kilometry i z powrotem i przyznaję, że lubię te spacery. Gdyby jeszcze nerka tak nie bolała... 
Schodzę do parku, przecinając ruchliwą ulicę bez pasów dla pieszych. Tam mijam jeziorko w kształcie boomerangu (lub raczej wyjącego dinozaura). Tam też zawsze szczerze podziwiam fakt istnienia czegoś takiego, jak profesjonalny tor wyścigowy dla bmx-ów, taki z rampą startową, pagórami, hopkami, profilowanymi zakrętami, szatnią, oświetlony po zmroku.
Następnie podziwiam tempo budowy parku dla młodych rolkarzy z placem zabaw po środku. Ignacy pozdrawia kaczki, gdy ja pcham wózek po wygodnej platformie tuż przy szuwarach; dalej, wychodząc z niecki jeziorka ostro pod górę, mijam ładne, stare jak na NZ, drewniane parterowe domy. 

Po lewej wyłania się małe, prywatne przedszkole, a po prawej spora podstawówka, do której powinniśmy zapisać Adasia, bo to nasz region. Szkoła specjalizuje się w nauczaniu dzieci maoryskich i skupiona jest na krzewieniu maoryskiej kultury. Adaś Maorysem raczej nie będzie, więc zapisaliśmy go do nieco bardziej oddalonej, ale za to specjalizującej się w pracy z dziećmi nie mówiącymi po angielsku - czyli emigrantów. 

Przecinam kolejną, jeszcze bardziej ruchliwą dwupasmówkę bez świateł dla pieszych (na szczęście jest wysepka po środku), czujnie wypatrując przerwy w zielonej fali aut, z których na szczęście żadne nie przekroczy 60 km/godz; potem już tylko w lewo i 400 metrów dalej szkoła. 

Dziś odbieramy rowerowy fotelik dla Ignacego, więc za dwa tygodnie, po feriach zimowych, będziemy jeździć rowerami.


SZKOŁA
 
 To z pewnością temat godny chwili uwagi i to pod wieloma względami. Jako już były nauczyciel mam doskonałą okazję do obserwacji i porównań. 

Przybyszowi z końca świata, jakim jest Polska, od razu rzuca się w oczy budynek. To parterowa konstrukcja drewniana, która nie stwarza wrażenia solidnej, zresztą jak większość starych budynków w Hamilton. 
O ile współczesne budowle są znacznie solidniejsze, o tyle drewno świadczy o dość nietrwałym podejściu do życia dawnych rezydentów Hamilton i innych miejsc. A może drewno było łatwiej dostępnym, tańszym materiałem budowlanym? 

Obiekt szkolny to tak naprawdę wiele połączonych ze sobą budynków skupionych wokół centralnego dziedzińca, z których każdy służy innej grupie wiekowej, lub też administracji/bibliotece. W najbardziej strategicznym punkcie znajduje się pokój nauczycielski, z wielkimi oknami wychodzącymi na boisko i plac zabaw.  Ten również podzielony jest na sekcje, w zależności od wieku dzieci. Starszaki nie mają wstępu na instalacji dla młodszych.


 i odwrotnie, o czym przekonał się Adaś - poinformowany, właściwie upomniany przez niezbyt sympatyczną panią dyżurującą. 



Tuż obok placu znajduje się odkryty basen kąpielowy, zamknięty w okresie zimowym. 
Za szkołą otwiera się wielka trawiasta przestrzeń wielkości dużego boiska piłkarskiego.
Z prawej strony szkoły, tuż przy głównym wejściu, jest też pierwsze z dwóch asfaltowych boisk do gier drużynowych. Drugie z tyłu.
Szkoła nie posiada krytej sali sportowej. Myślę, że to skutek sprzyjającego klimatu, raczej niż ograniczonego budżetu ministerstwa edukacji NZ.
Klasa Adasia bardziej przypomina pracownię, niż klasę w polskim tego słowa rozumieniu. Ławki są rzadko używane, dzieci większość czasu siedzą/leżą na dywanie (w trzeciej klasie!). Nie ma centralnego punktu, jakim jest biurko (pani ma stolik w kąciku) i regularnych rzędów dziecięcych ławek. Klasa jest też hojnie wyposażona w elektronikę: komputery,  laptopy, wielki telewizor i pewnie coś tam jeszcze. 
Pomieszczenie klasowe jest jasne, pod sufitem znajduje się świetlik, trochę taki, jak w dawnych, poniemieckich i pogierkowskich fabrykach.

Zwraca uwagę fakt, że nie istnieje tu system lekcji w naszym rozumieniu, w tym przerw regulowanych głośnym dzwonkiem (przynajmniej w podstawówce, nie wiem, jak w innych szkołach). 

Dzień szkolny zaczyna się o 9:00 (klasy otwarte już od 8:30) a kończy o 15:00. Oznacza to, że brać nauczycielska spędza w pracy około 35 godz/tyg. Nie miałbym nic przeciwko, zważywszy na tutejsze zarobki (ok. 800 do 1000 NZD tygodniowo w zależności od stażu; 
1 NZD = +/- 2,70 PLN).

O 9:00 powitanie, potem ustalenie planu dnia i zajęcia: czytanie na dywanie, pisanie w ławkach itp. Adaś dostaje na komputerze specjalne ćwiczenia do nauki języka lub czyta książkę, gdy inne dzieci piszą. 
Od 10:30 jest pierwsza półgodzinna przerwa. Dzieci jedzą śniadanie, mogą też iść na plac zabaw. 
Dalej kolejne zajęcia i o 12:30 lunch time, który trwa aż do 13:45. 


 W tym czasie dzieciarnia szaleje głównie na placu zabaw i boisku (starsi). Parę razy odbierałem Adasia właśnie w porze lunchu, dając przy okazji Ignacemu okazję do wybiegania się. Harmider nie do opisania: piski, krzyki, dzikie wrzaski, bieganie, skakanie, ganianie się, nawet mini-zapasy, kopanie piłek pod oknami pokoju nauczycielskiego, słowem: pełna wolność .
Pełna, ale pod czujnym okiem dwóch nauczycieli w żółtej kamizelce, którzy prawie w ogóle nie reagują, bo nikomu nic się nie dzieje. Niemal połowa dzieciaków biega na boso (im młodsze, tym więcej) bez względu na temperaturę. Czasem robiło mi się na prawdę zimno na widok gołych, dziecięcych stópek. Przypominam, że jest tzw. zima i bywa na prawdę zimno, gdy zajdzie słońce. 

Po lunchu jeszcze 1 godzina i kwadrans i potem już do domu: Pod szkołę zajeżdżają auta i robi się tłoczno. 


Przed i po zajęciach trwa akcja "bezpieczne przejście przez ulicę": dyżurni uczniowie pod czujnym okiem nauczycielki (wszyscy w odblaskowych kamizelkach), zaopatrzeni w specjalne szlabany, wstrzymują ruch na otaczających ulicach, by inne dzieci mogły bezpiecznie przejść na drugą stronę. To działanie rutynowe w przypadku każdej szkoły, co zaobserwowałem już wcześniej w innych miejscach. Są nawet specjalne, podświetlone znaki drogowe ograniczające prędkość do 40 km/godz.  

Rok szkolny podzielony jest na cztery części, pomiędzy którymi dzieci mają dwie przerwy dwutygodniowe oraz pięciotygodniowe wakacje letnie. 


 Trudno mi powiedzieć, jaki jest poziom nauczania w porównaniu z Polską. Podobno edukacja w NZ stoi na bardzo wysokim poziomie, zaś według badań jest to najbardziej "pro-dziecięcy" kraj na świecie. 
Wiemy na pewno, że Adasia szkoła ma bardzo dobre notowania, choć są w okolicy lepsze. 

Dla ciekawskich link do szkoły, można zalajkować :)

http://www.allteams.co.nz/vardon-school/







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

O mnie

Moje zdjęcie
Hamilton, Waikato, New Zealand
Kiedyś nastąpi ten dzień, kiedy osiądę; zacumuję na stałe, obsieję ogród, nauczę się naprawiać kosiarkę, wyposażę garaż w kompletny zestaw ulubionych narzędzi stolarskich i ślusarskich, być może wezmę nawet jakiś kredyt, auto młodsze niż dziesięcioletnie kupię, zaprenumeruję periodyk. Być może. Póki co jednak nadal dryfuję po karmicznych wodach życia, wypełniając dany mi czas zdarzeniami. Kiedy jednak odnajdę swoją przystań, do której zacumuję na dłużej, na tyle długo, żeby zabrudzić narzędzia stolarsko-ślusarskie równo poukładane w garażu oraz zabezpieczyć spłatę kredytu, nadal codziennie będę sprawdzał cumy, bresty i szpringi, aby zawsze nadawały się do zdjęcia z polera. Zawsze gotowy do drogi.

main 1

side 2