MINĄŁ TYDZIEŃ
Czuję się spokojny, czyli szczęśliwy i, póki co, nic i
nikt nie jest w stanie tego zmienić.
To nic, że marznę jak diabli i pewnie przez to kamień w
nerce się odzywa, że nic jeszcze nie wiem o naszej Arkadii, nikogo prawie nie
znam, siedzę w domu jak mysz pod miotłą i nawet nie wiem, którędy do centrum,
że nadal nie wiem, czy plastikowe butelki się zgniata, że nierozpakowane graty ciągle walają się w
pokoju-graciarni, że nie widziałem jeszcze Rzeki, że nie mam komórki, choć jest
mi z tym dobrze, że obawiam się, co pomyślą sąsiedzi zza płota, jak usłyszą
dziwny język.
Nadal z przyjemnością zajmuję się dziećmi, gotuję obiadki,
z niecierpliwością jak nigdy czekamy na powrót Lili z pracy (także w tym
momencie, już dawno powinna być!), ogarniam domowy bałagan, napełniam i
opróżniam zmywarkę, otwieram drzwi elektrykowi i gaz... yyy... gazmenowi? gazikowi?
gazeciarzowi?, rozpalam w kominku.
Przede wszystkim w każdej wolnej chwili piszę tego bloga,
co daje mi zaskakująco dużo frajdy. Oby starczyło zapału, bo będzie się działo
i będzie o czym pisać, i że będzie już tylko lepiej. Jesteśmy skazani na
lepiej. Wyrok: Lepiej. Oczywiście do momentu, gdy:
1) lepiej być nie może,
2) mogło być trochę
lepiej lub
3). mogło być znacznie gorzej.
Zajmując się samotnie dziećmi, stawałem się często obiektem podziwu.
Nie ukrywam, że dawało mi to sporo satysfakcji. Zawsze jednak zastanawiała mnie
jedna rzecz: Jeśli mężczyzna samotnie wychowuje dzieci, wzbudza szczery zachwyt,
tak zwany Szacun i jest traktowany jak bohater. Jeśli natomiast robi to
kobieta...No cóż, łaski nikomu nie robi, to w końcu jej obowiązek, jest
kobietą, tą od dzieci i garów. Na
bezpłatnym dyżurze 24 godziny na dobę, 365 dni w roku, bez prawa do chorobowego
i urlopu. Coś tu jest nie tak. Zaraz, jak się to fachowo określa? Społeczne
role płci? Gender?Jakoś tak.
Rozmowa z szefem o lepsze warunki płacowe |
Sposób, w jaki Lila poradziła sobie w NZ, był imponujący. Już po
miesiącu pracowała w zawodzie, a po dwóch legalnie, otrzymawszy wcześniej wizę.
Oczarowała swoich szefów tak skutecznie, że już po dwóch miesiącach dostała
najlepszy na świecie samochód, tj. służbowy (do pełnej dyspozycji, także w
weekendy, z kartą na paliwo), a tuż przed naszym przyjazdem wielkodusznie
zgodziła się na solidną podwyżkę.
Stworzyła grono
przyjaciół, doskonale rozpoznała teren, znalazła świetny dom, wyposażyła go drewnianymi
meblami, które otrzymała w prezencie od dobrych ludzi, ubezpieczyła całą
rodzinę. Słowem: otworzyła nam życie. Ja zamknąłem je w Polsce.
Od momentu otrzymania przez Nią wizy sprawy w Polsce nabrały tempa.
Wreszcie mogłem aplikować. Był przełom stycznia i lutego. 17-go Ignacy kończył 2
lata, do tego dnia miał możliwość darmowego przelotu. Naiwnie wierzyłem, że
zdążymy... Myślałem, że wystarczy wypełnić formularze wizowe i wysłać. Grubo
się myliłem.
RZEKA
Przyszedł czas ruszyć tyłki w stronę centrum. Celem jest
dobrze na mapie wyglądający, długi park. Z mapą, Adasiem i Ignacym w wózku, idziemy,
pchając. Oprócz nas żadnych pieszych, tylko my. Wcześni emigranci.... Biedaki,
bez komórki, pracy, jeszcze bez rowerów (teraz już mamy dwa – Lila
oczywiście...), z mapą w dłoni. Podobno gdyby przyszło spytać mieszkańca, jak
dokądś dojść, nie wiedzieliby. Jak dojechać - owszem.
Park okazuje się wąwozem, ciekawym nawet, mijamy początek ścieżki spacerowej wzdłuż dna wąwozu. Jednak napieramy dalej; mam za to pomysł na następny spacer.
Cel: Rzeka.
Mam problem: w Polsce piesi mają więcej praw. Tutaj, żeby przejść dwupasmówkę, z wózkiem jeszcze, trzeba powalczyć
i nauczyć, bo zebry to rzadkość. Należy przebiec, ale dzięki światłom są dziury w ruchu. Wszyscy trzymają się nakazów prędkości, NAWET motocykliści. Kary są tu podobno surowe
i nie ma litości.
Podoba mi się to.
Pogoda zmienna, raz słońce, raz kapuśniak. Mijamy stadion, jesteśmy w centrum. Proste, funkcjonalne, z zadaszeniem dla pieszych, przestrzenne. Praktycznie i estetycznie, sporo zielonych przestrzeni. Wszystkie ulice są szerokie. Podoba mi się to. Mijamy ścisłe centrum; odnajduję nutę Australii, także jeśli chodzi o skromną, funkcjonalną architekturę.
Lubię to.
Do Rzeki schodzimy bardzo ostro w dół: muszę mocno trzymać wózek. Wkraczamy na ścieżkę spacerową. Niestety nie dla nartorolek... Mam cię Nowa Zelandio, minus:)
Rzeka wielkości Odry. Czystsza woda. Idziemy wzdłuż, raz w słońcu, raz w deszczyku.
Wszystko wygląda naprawdę świetnie, a widoki sycą oczy: mijamy mini-ogrody, wąskie pasy trawy, zagajniczki, a na nich czasem ławki, czasem piknikowe ławy i stoły; biegają ludzie, większość nas pozdrawia. Na drugim brzegu okazałe rezydencje. Bystry nurt Rzeki z pewnością budzi respekt. Płynie okazale, widać, że ma moc. Zastanawiam się, czy po deszczach mocno wzbiera.
Przechodzimy pod dwoma mostami; pierwszy bardzo wyskoki, wygląda jak akwedukt. Drugi kształtem przypomina Grunwaldzki, tyle że biały.
Odchodzimy od Rzeki i kierujemy się do domu. Po drodze gubię mapę, musimy wrócić jakieś 500 metrów. Oczywiście mapa leżała, bo kto tam chodzi...
Park okazuje się wąwozem, ciekawym nawet, mijamy początek ścieżki spacerowej wzdłuż dna wąwozu. Jednak napieramy dalej; mam za to pomysł na następny spacer.
Cel: Rzeka.
Mam problem: w Polsce piesi mają więcej praw. Tutaj, żeby przejść dwupasmówkę, z wózkiem jeszcze, trzeba powalczyć
i nauczyć, bo zebry to rzadkość. Należy przebiec, ale dzięki światłom są dziury w ruchu. Wszyscy trzymają się nakazów prędkości, NAWET motocykliści. Kary są tu podobno surowe
i nie ma litości.
Podoba mi się to.
Pogoda zmienna, raz słońce, raz kapuśniak. Mijamy stadion, jesteśmy w centrum. Proste, funkcjonalne, z zadaszeniem dla pieszych, przestrzenne. Praktycznie i estetycznie, sporo zielonych przestrzeni. Wszystkie ulice są szerokie. Podoba mi się to. Mijamy ścisłe centrum; odnajduję nutę Australii, także jeśli chodzi o skromną, funkcjonalną architekturę.
Lubię to.
Do Rzeki schodzimy bardzo ostro w dół: muszę mocno trzymać wózek. Wkraczamy na ścieżkę spacerową. Niestety nie dla nartorolek... Mam cię Nowa Zelandio, minus:)
Rzeka wielkości Odry. Czystsza woda. Idziemy wzdłuż, raz w słońcu, raz w deszczyku.
Wszystko wygląda naprawdę świetnie, a widoki sycą oczy: mijamy mini-ogrody, wąskie pasy trawy, zagajniczki, a na nich czasem ławki, czasem piknikowe ławy i stoły; biegają ludzie, większość nas pozdrawia. Na drugim brzegu okazałe rezydencje. Bystry nurt Rzeki z pewnością budzi respekt. Płynie okazale, widać, że ma moc. Zastanawiam się, czy po deszczach mocno wzbiera.
Przechodzimy pod dwoma mostami; pierwszy bardzo wyskoki, wygląda jak akwedukt. Drugi kształtem przypomina Grunwaldzki, tyle że biały.
Odchodzimy od Rzeki i kierujemy się do domu. Po drodze gubię mapę, musimy wrócić jakieś 500 metrów. Oczywiście mapa leżała, bo kto tam chodzi...
Do Rzeki |
Klify |
Deszczyk-dreszczyk |
...i po deszczyku |
Hubert. Twój blog jest świetny. Codziennie na niego wchodzę i chłonę to co piszesz. Masz świetne pióro. Nie przestawaj. Dzięki :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję Przemku. Postaram się być konsekwentny
OdpowiedzUsuń