PIERWSZY SPACER
Po południu zabieram chłopaków na spacer. Dziesięć minut w
dół drogi znajduje się godny uwagi park. Człapię w tempie Ignacego, rozbrykany
Adaś gna przodem. Oglądam domy: ciekawe, nawet ładne, każdy inny, większość
drewniana. To podobno stara dzielnica.
Droga doprowadza nas do wejścia. Rozglądam się
i dochodzę do wniosku, że to wielkie pole golfowe. W pobliżu widzę melexa, więc myślę: pewnie prywatne pole, pewnie trzeba być członkiem klubu golfowego, ekskluzywnego klubu, jako kandydat na członka poleconym przez starszego członka; lepiej nie wchodźmy, bo wyproszą, a ja z dziećmi, obciach.
i dochodzę do wniosku, że to wielkie pole golfowe. W pobliżu widzę melexa, więc myślę: pewnie prywatne pole, pewnie trzeba być członkiem klubu golfowego, ekskluzywnego klubu, jako kandydat na członka poleconym przez starszego członka; lepiej nie wchodźmy, bo wyproszą, a ja z dziećmi, obciach.
Pan na wózku okazuje się późnym emerytem wyprowadzającym
swojego psa na spacer.
Park jest ogromny, głównie łąka zwieńczona sporym wzniesieniem;
tuż po prawej duży, piękny staw o kształcie boomerangu, dalej gęsty zagajnik
dziwnych, nieznanych mnie, niedoszłemu leśniczemu, drzew. Wzniesienie oznacza
szczyt do zdobycia, tam też prowadzi mnie instynkt. Z góry widać okolicę o
promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Okazuje się, że jesteśmy w kotlinie
otoczonej z każdej strony górami, trochę przypominającą Kotlinę Kłodzką. Niczym
wytrawny turysta górski rozglądam się jeszcze za czymś ciekawym, za jakimś
punktem orientacyjnym, wieżą powiedzmy, budynkiem jakimś wysokim – niczego
takiego nie dostrzegam. Super: Im mniej widzę, tym więcej zobaczę.
OCZEKIWANIA
W ramach asekuracji i zapewnienia sobie dobrego samopoczucia
na wypadek porażki nie miałem i nie mam żadnych oczekiwań. Wystarczy, że im więcej ludzi poznaję, tym
częściej słyszę, jak zajebista jest to kraina i ogólnie wszystko tu jest spoko.
Na szczęście mało ludzi jeszcze poznałem. Zatrzymam sobie prawo do odmiennego
zdania. Znajdę malkontenta i marudera; zgreda jakiegoś, co powie mi prawdę o
tym miejscu, jaka to ruina, moralna ruina. Doszukam się słabych stron, rozgrzebię każdy
słaby punkt i poddam go analizie polskiego mózgu. POLSKIEGO. Stworzę sobie także
możliwość powrotu. Mówiąc wprost: możliwość ucieczki, bo jestem zwykłym tchórzem
i czas otwarcie to przyznać.
Moją krainą zajebistości była Australia.
To tam męczyły mnie przejmujące sny o tym, że nagle muszę
wrócić do Polski ze świadomością, że nigdy nie wrócę.
Tam też dzielnie szorowałem gary, pilnie ucząc się nazw
sztućców, zamiatałem na budowach, targałem rusztowania, sprzątałem na
cmentarzu, kopałem doły w glinie, mieszałem beton, ciągałem gałęzie i dźwigałem pniaki,
rozkręcałem meble, malowałem ściany; ale też surfowałem
na wielkich falach, walcząc kilka razy o życie, podróżowałem,
żeglowałem, poznawałem ludzi, miejsca, zdobyłem zawód.
Tam też doznawałem satysfakcji, gdy udawało mi się sklecić
pierwsze sensowne zdania, potem wyrazić swoje myśli, potem rozumieć filmy. To
do mnie, do Australii przyjechała Lila, by stać się moją partnerką życiową.
Lepiej nie mieć oczekiwań, przyjemniej się wtedy odczuwa
miłe rozczarowanie, a i wiadomo, mniej boli, gdyby – odpukać, tfu tfu – co.
WRACAJĄC DO KOMINKA
Noce są ostatnio bardzo zimne, temperatura spada poniżej zera,
zaś w domu do 10-12 w nieogrzewanych pomieszczeniach. W ogrzewanych jest
niewiele lepiej, bo okna cienkie i nieszczelne, centralnego nie znają, a ściany
Chuck Noris splunięciem by przebił.
Chłopcy mają w swoim pokoju grzejnik olejowy, zaś w naszej
sypialni jest kominek. Szybko odkryliśmy, że kiedy położyć się głowami przy
ognisku, robi się naprawdę przyjemnie. Czujemy się dokładnie tak, jak latem w
Polsce, gdy leżysz przy ognisku w lesie,
wyprany z energii po całym dniu na rowerach czy kajakach lub po nadmiarze
browarów.
Opieramy brody o krawędź łózka i, gapiąc się w płonące
polano eukaliptusowe, rozmawiamy.
Z Lilą zawsze jest o czym rozmawiać. Wręcz uwielbiamy to,
szczególnie w takich okolicznościach. Lila jest najlepszą towarzyszką rozmów,
jaką spotkałem w życiu. W rozmowie płyniemy na tej samej fali, która wznosi
się, opada, czasem przybiera dziwny, często śmieszny bardzo kształt, a czasem nawet groźny.
Czasem się rozdziela i ponownie łączy. Czasem zupełnie zanika.
Ignacy w nocy przebudza się i woła.
Wtedy muszę wstać, tj. wychynąć z ciepłego wnętrza kołdry, odkleić się od
rozgrzanego ciała żony, wystawić nogi na zewnątrz, postawić stopy na zimnej
podłodze, po czym wyjść na jeszcze zimniejszy korytarz, gdzie z pewnością jest poniżej 10 stopni.
No ale za to ten powrót do łóżka... I to uczucie ciepła i bliskości
najbliższej osoby... To ponowne przyklejenie się i zaśnięcie...Mam ciarki na
plecach, gdy to piszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz