niedziela, 26 maja 2019


POMIŃMY

Pomińmy kończące się właśnie, nasze trzecie (Lilki czwarte) nowozelandzkie lato. Wiosna nie zapowiedziała go należycie, bo sama nadeszła i odeszła niezauważona, zignorowana, pomimo sygnałów o swojej obecności w postaci wystrzału dodatkowej zieleni i ujadania ptaków.  
Znienacka się wiosna i lato pojawiły i odeszły, z głupia frant, ni stąd, ni z owąd, płasko, bez specjalnej zapowiedzi. Bez szumu. 
Może z wyjątkiem szumu liści i deszczu, na początku lata oraz chłodnych wiatrów u jego schyłku.

Może z wyjątkiem much, opętanie krążących wokół kuchni, niesionych instynktem prokreacji, znaczących swoją obecność kropami brązowych muszych kup. 

Może z wyjątkiem cykad, które najpierw pojedynczo, nieśmiało, potem grupowo, coraz odważniej, naznaczały swoją stałą obecność w przestrzeni dźwiękowej. Te jednak też pomińmy, bo cykady zapadły w cykadowy, zimowy niebyt.

DNO

Tak więc rozmyły się w tym roku wiosna i lato. Rozmyły się w w wielomiesięcznym rozproszeniu uwagi, w klimacie zepsutych miałkością problemów międzyludzkich, skrajnie negatywnej energii, a pożerającej całą radość z życia w tym pięknym miejscu świata, podminowującej sens całego naszego wysiłku rozpoczęcia nowego życia na emigracji. Energii nie tylko burzącej delikatne więzi międzyludzkie, które tak trudno przecież zbudować na emigracji, ale przede wszystkim podkopującej fundamenty naszych rodzinnych relacji, a nawet stanowiących dlań poważne zagrożenie. 

Cena za przetrwanie była i jest niestety bardzo wysoka.  Musisz w tym wszystkim zachować własną godność, a także szacunek dla drugiego człowieka: poczuć współczucie i współodpowiedzialność za całą sytuację. Zrozumieć. Nie oceniać. Z tym akurat jakoś sobie radzę, choć nie zawsze.


WAKACJE TEŻ POMIŃMY

Tym razem nie chcę się rozpisywać o wakacyjnych przygodach. Nie chce mi się, to raz. Poza tym tegoroczne podróże wakacyjne, poza tym że były dość podobne w stylu do poprzednich, były czasem wyjątkowym, osobistym, prywatnym, czasem spędzonym z rodziną, czasem oczyszczenia z całego tego szamba, w jakim byłem (i ciągle jestem) zanurzony. 

NOWY ROZDZIAŁ

DOM

W całym tym badziewiu ostatnich miesięcy kupienie domu nabiera szczególnego znaczenia. Uczucie szczęścia, jakie doświadczam (Lila i chłopcy oczywiście również) uderza mnie z dwukrotną mocą, ponieważ gwałtownie wyciąga mnie za uszy ze stanu psychicznej degrengolady i wynosi na poziomy kosmicznych uniesień. Nieważne, że tylko na chwilę, bo badziewie nie daje za wygraną, ale i tak moc uderzeniowa zmiany otumania mnie na jakiś tydzień czy dwa, czemu chętnie się poddaję, bo szczęścia nigdy za wiele, a podobnej radości doświadcza się w życiu jedynie kilka razy. Wcześniej czułem się tak na własnym ślubie i gdy rodziły się dzieci. 

Nie zastanawiamy się długo, nie grymasimy, nie przebieramy w ofertach. Wpadł nam w oko i tyle. Pełna zgoda małżeńska, jak zawsze w tych sprawach. Realizujemy wspólną wizję. 

Dom drewniany, prawie czterdziestoletni, ulokował się na stoku wzgórza z widoczkiem, z wielkim ogrodem z tyłu i równie dużym z przodu. Przestronny, bardzo ciekawie, nietuzinkowo rozłożony: zbudowany na planie litery L. 

W skład krótszej pałeczki (front domu) wchodzą otwarta kuchnia, living room, dining room oraz master bedroom
Pałeczka dłuższa, niejako osobne skrzydło domu, składa się z łazienki, pralni oraz części przeznaczonej dla dzieci: dwóch sypialni oraz pokoju zabaw. 

Długi balkon z przodu, taras z tyłu, dużo okien oraz rozsuwanych drzwi (pięcioro!). Spadzisty, wysoki drewniany sufit, schody, schody, schody. 

Duży ogród z tyłu domu, równie duży z przodu. Mnóstwo zieleni. Trawnik przy tarasie, drugi wyżej, za domem. Jeszcze wyżej ogród. Obok niego malutki zagajnik. Ogrody po obu stronach domu. Oba uroczo zarośnięte i zachwaszczone.  

Trzy miejsca garażowe. Stromy podjazd. 

Kolor elewacji: fioletowy... 

PIERWSZE


Pierwsza noc, pierwszy seks, pierwsze poranne słońce wdzierające się do sypialni. Pierwsza kąpiel w wannie. Pierwszy przypalony garnek. Pierwsza mucha. Pierwsza kolacja przy winie. Pierwsze sikanie w ogrodzie. Pierwsza kupa. Pierwsze odkurzanie. Pierwsza gadka z sąsiadem. 
Pierwsze wbicie łopaty, motyki, kilofa. Pierwsze półki z palet. Pierwsze odpalenie pilarki. Pierwsze ognisko. Pierwszy deszcz demaskujący cieknącą rynnę. Pierwsza walka kotów. 

Doświadczanie Pierwszego to jedne z najbardziej fascynujących przeżyć w życiu świadomego człowieka. Choćby nawet było to Pierwszy Raz W Nowym Miejscu/Czasie, raczej niż Pierwszy Raz W Życiu, to i tak Pierwsze zawsze będzie miało wydźwięk odkrywania świata. Nie trzeba lecieć na Marsa/Księżyc/Międzynarodową Stację Kosmiczną. Każda zmiana w życiu to swoista randka z Pierwszym/Pierwszą.  

KOT

W naszej rodzinie pojawiła się płeć żeńska. Dwu- trzyletnia kotka wybrała nas jeszcze w starym miejscu, jakby czując, że wkrótce zamieszka w fajnej, nowej miejscówie. Odegrała pewnego popołudnia dramatyczną scenę z rozpaczliwym, rozdzierającym dziecięce serca miauczeniem, doskonale wiedząc, w którą strunę uderzyć, by zapewnić sobie stałą dostawę żarcia i opiekę. No i tak już została. 

Nieznana proweniencja. Skromna, bystra, powściągliwa (chyba że głodna), raczej schodząca z drogi (chyba że głodna), nieskora do pieszczot (chyba że głodna), idealnie wpasowała się w nastrój naszej rodziny. Z wyglądu i z prowadzenia się kot. Mocno terytorialna, skuteczna i agresywna wobec okolicznych współplemieńców. Łapie myszy, sra u sąsiadów. Większość czasu buja się po okolicy, ale nie wraca do domu uszlajana i skurwiona. Przeciwnie, zawsze schludna.

Dlaczego o niej piszę? Bo trudno jest mi teraz wyobrazić sobie nasz nowy dom bez tego sierściucha. Wrosła w to miejsce błyskawicznie i obok porannych promieni słońca w sypialni, stromego podjazdu, zarośniętych ogrodów i fioletowej elewacji stała się ostatnim elementem układanki. 

A PROPOS

Co do zarośniętych ogrodów. Gdy ogląda się domy, na niektóre rzeczy nie zwraca się uwagi. Widzisz, że wnętrze jest po niedawnym generalnym remoncie, nie wymaga żadnych ulepszeń, czy napraw; dreptasz po nowym dywanie, oceniasz potencjał miejsca itp. Chodząc dookoła, widzisz mnóstwo zieleni, zadbane trawniki, drzewa, krzewy itp. 

Gdy już się wprowadzisz, przyglądasz się sprawom z bliska i wsadzasz nos w zakamarki. I wtedy oczywiście okazuje się, że do zrobienia jest tyle, że sporządzasz listę prac i projektów do przeprowadzenia. Super pilnych przed zimą, mniej pilnych w trakcie zimy, dalszych pilnych na wiosnę. I wiesz już, że musisz poświęcić na to wszystkie wolne weekendy. 

I wiesz już, że trzeba będzie zapomnieć o wyjazdach poza miasto. Na długo. 


































2 komentarze:

  1. Aż hce się jechać, szczególnie teraz gdy u nas taka szarówka. Zapraszamy do zetknięcia na potrzesieniowe Christchurch

    OdpowiedzUsuń

O mnie

Moje zdjęcie
Hamilton, Waikato, New Zealand
Kiedyś nastąpi ten dzień, kiedy osiądę; zacumuję na stałe, obsieję ogród, nauczę się naprawiać kosiarkę, wyposażę garaż w kompletny zestaw ulubionych narzędzi stolarskich i ślusarskich, być może wezmę nawet jakiś kredyt, auto młodsze niż dziesięcioletnie kupię, zaprenumeruję periodyk. Być może. Póki co jednak nadal dryfuję po karmicznych wodach życia, wypełniając dany mi czas zdarzeniami. Kiedy jednak odnajdę swoją przystań, do której zacumuję na dłużej, na tyle długo, żeby zabrudzić narzędzia stolarsko-ślusarskie równo poukładane w garażu oraz zabezpieczyć spłatę kredytu, nadal codziennie będę sprawdzał cumy, bresty i szpringi, aby zawsze nadawały się do zdjęcia z polera. Zawsze gotowy do drogi.

main 1

side 2