czwartek, 20 sierpnia 2015



DROBNE PRZYJEMNOŚCI

NAJPIERW JEDNAK REFLEKSJE O CZASIE

Jak to się mówi, czas upływa niestrudzenie. Jestem tu już od dwóch miesięcy. Wielu powie: Kurczę, kiedy to minęło, jak ten czas leci, ojojoj. 
Kto inny stwierdzi: Mam czterdzieści ileś tam lat... Rany, kiedy ten czas przeleciał, ty, a pamiętasz tę a tę akcję? Kiedy to było... Kurwa, co??? 10 lat temu??  Ja pierdzielę! 
Wydaje się, że dziesięć lat temu był rok 1996...

Mnie czas jakoś nie mija, nie postrzegam go w ujęciu linearnym. Czas raczej dzieje się. Czas nam dany w okresie biologicznego życia wypełniamy niczym puzzle różnymi zdarzeniami, interakcjami między nimi oraz  innymi nieszczęśnikami o podobnych cechach biologicznych i zdolności do refleksji. 

W kontekście skali kosmicznej fakt, że żyjemy, jest niewiarygodnym zbiegiem sprzyjających chemicznych i fizycznych okoliczności.
Tym, co zadzierają antropo- i geocentrycznego nosa, warto przypomnieć, że jesteśmy produktem odpadów kosmicznych. Powstaliśmy ze śmieci posklejanych z latających resztek trupów gwiazd, z kosmicznego szamba; no dobra, kosmicznego recyklingu. 

Jesteśmy częścią natury-kosmosu, której zasadniczą właściwością jest NIETRWAŁOŚĆ. Oto najważniejsze prawo Natury. Wszystko przeminie, bo takie jest podstawowe prawo Natury. Osobiście zrozumienie i doświadczenie tej prawdy stanowi dla mnie istotę Wolności.

Czasem słyszę, że tak zwane odchylenia od norm uznanych przez większość, jak na przykład homoseksualizm, są wbrew naturze.
Jesteśmy przecież częścią kosmosu, którym jest natura, więc jakim cudem cokolwiek może być wbrew naturze? Czyżby istniała kosmiczna bańka anty-natury w przestrzeni natury kosmosu? Czyżby ktoś wyprodukował nie-naturalnych, nie-kosmicznych gejów? 

Jeśli tak, to kto? Ten czy inny bóg/bogini/bogowie (wpisz właściwe imię)? Wówczas ów/owa/owi zadziałaliby wbrew temu, co sami stworzyli.

Może złośliwi, nie-kosmiczni kosmici ich nam podrzucili? Całą tę bandę pedałów, kryminalistów, polityków, złodziei, narkomanów, prezesów korporacji, pedofilów, lichwiarzy, emigrantów, cuchnących bezdomnych... Na złość, żeby nam namieszać...

Tak więc mnie czas jakoś nie mija, raczej wypełnia się. Tym, którym mija za szybko, delikatnie i nieśmiało przypominam, jak wiele rzeczy się zdarzyło w ciągu tych minionych lat! Tak wiele, że aż dziw, że starczyło na to całego tego czasu. 
Chyba, że niewiele się zdarzyło, czego współczuję.
Chyba, że nie starczyło czasu i ciągle się dzieje i będzie działo, czego życzę. 

U nas się dzieje i to dużo.

Życie ludzkie:  Łut szczęścia, przywilej, a w kontekście bezmiaru kosmosu niewiarygodnie mała drobinka... Iskra, tak absurdalnie krótkotrwała, że na prawdę szkoda czasu na pierdoły. Ale skoro ta iskra właśnie rozbłyskuje, to warto cieszyć się każdą, najmniejszą nawet chwilą, także smutną. Każdą radością, każdą dobrą myślą, drobnym, miłym uczynkiem, każdą drobną przyjemnością; również ich mniej przyjemnymi przeciwieństwami warto się cieszyć, bo dzięki nim można się czegoś nauczyć, a już na pewno nauczyć się doceniać. No i istnieje równowaga. 

Duże przyjemności też są ok, ale ich splendor nie wymaga docenienia, doceniają się ze swej natury Zauważalnego. 


A TERAZ LISTA DROBNYCH PRZYJEMNOŚCI


Szach mat
Drobną przyjemnością jest radość w oczach Adasia, kiedy pokona tatę w szachy; ale także brak smutku w oczach, kiedy przegra, bo rozumie, że przegrywając, uczy się. Fakt że to rozumie, również jest drobną przyjemnością. 

Drobną przyjemnością jest także to, że już nie tylko pyta, jak jest po angielsku to lub tamto, ale także co oznacza usłyszane i zapamiętane angielskie słowo lub fraza. Adaś ma doskonałą pamięć i jest to jego wielki atut. Jest nieprzeciętnie zdolny, czyta i pisze, odkąd skończył cztery lata.

Drobną przyjemnością są środowe kolacje przy winie, bo wiadomo, że środa minie - tydzień ginie, a więc świętować koniec tygodnia trzeba. Częściej niż raz w tygodniu (nie licząc weekendów) nie można, bo kolacji staram się nie jeść, a winko tak dobre tu mają, że przyjemności trzeba dozować. 


Corromandel mussels
Wczoraj była środa, przyrządziłem więc duże, tutejsze, czyli świeże małże o zielonym odcieniu muszli i wyraźnym zapachu wody morskiej. Szybka, prosta obróbka czyni danie egzotycznym i przyprawia wyraźną nutą przygody, przestrzeni i słońca. Wystarczy małże oczyścić, umieścić na dużej patelni,wstępnie podgrzać, zalać solidną szklanką sauvignon blanc (resztę wypić w trakcie), przykryć i po pięciu-siedmiu minutach, kiedy muszle się otworzą, danie z zasadzie jest gotowe. Ja wrzucam jeszcze garść posiekanej pietruszki, która jako chwast wyrasta spod schodów na ganku, po czym zalewam przyrządzonym wcześniej sosem pomidorowo-czosnkowo-imbirowym. Do tego chrupiąca, podpieczona bagietka, masło zwykłe lub czosnkowo-pietruszkowe i gotowe. Serwujemy oczywiście z sauvignon blanc. Działa na wyobraźnię, prawda? Cudowne środy...

Drobna przyjemność to wspólny lunch z Lilą w mieście, do którego jeżdżę rowerem z Ignacym. Jakże miło spotkać się z nią wczesnym popołudniem, wyskoczyć na latte, przegryźć muffinem, albo ciastkiem karmelowym, albo lepiej sushi lub sashimi, albo czymś na ciepło, np. wegańską chińszczyzną, albo dates scones - nowozelandzkim specjałem, czyli słodką bułeczką z daktylami. W trakcie spożywania można pogadać, poplotkować, zaplanować, podsumować. Właśnie w tym tkwi chyba siła anglosaskiej filozofii lunchu: w rozmowach wczesnym popołudniem, kiedy umysł jest jeszcze świeży i lotny, a więc mniej podatny na wieczorne odchylenia od rzeczywistości.  


Drobna przyjemność to także możliwość spełnienia obietnicy zabrania syna na mecz rugby na pobliski stadion miejski; wytłumaczenia mu zasad gry, poczucia zapachu murawy, wspólnego przeżywania akcji, wreszcie miłego, wieczornego spaceru powrotnego do domu.

Drobna przyjemność to sobotnie lub niedzielne poranki, kiedy to zalegamy do oporu w łóżku, oczywiście dopóki  chłopcy się nie pojawią; a gdy się już pojawią, najpierw się przytulają, potem rozkręcają, skacząc nam radośnie po głowach lub znikając pod kołdrą i łaskocząc tu i tam. To także leniwie i bez pośpiechu przygotowywane, potem wspólnie spożywane śniadanie. Jeśli w planie jest wycieczka, staramy się dość szybko uwinąć, ale nie za szybko, nie ma się co spieszyć, poza tym pośpiech szkodzi na trawienie. Uwłacza również mężczyźnie. Jeśli w planie nie ma wycieczki, wspólnie bierzemy się za sprzątanie domu. 


You doing it wrong
Drobna przyjemność to moment, kiedy po raz pierwszy czuję się jak Nowozelandczyk, a nawet Maorys, kiedy to w trakcie zakupów w supermarkecie  zauważam, że mam na stopach dwa różne buty. Aby nie narażać się na fotkę w stylu You doing it wrong na portalu izismile.com, zdejmuję oba i kontynuuję zakupy na boso (co nikogo tu nie dziwi), po raz pierwszy czując się w ten sposób jak lokals: Kiwi z krwi i kości zmarzniętych stóp.


Adaś łoi
Drobna przyjemność to widok Adasia na ściance wspinaczkowej, który sieka tak, że wzbudza podziw nielicznych zgromadzonych; drobna przyjemność to usłyszeć: Wow, he's so good! 
Patrzeć z podziwem, jak pokonuje z niemałym wysiłkiem solidną przewiechę, gdy czepiwszy się chwytów, odchyla głowę mocno w tył, żeby obczaić pewną klamę, dzięki której za chwilę pokona trudność. 
Zobaczyć Lilę zakładającą buty do wspinaczki, które ostatni raz miała na nogach dawno, dawno temu.

Drobna przyjemność to widok chłopców, potem Lili po powrocie z pracy, z zapałem wcinających moje codzienne obiadki. A gdy usłyszę od Ignacego "Picha tata!", wiem, że to, co robię, jest słuszne, że ma sens, że nie jest to działanie pozorowane. 


Stoicki spokój
Drobna przyjemność to moment, gdy przymierzane portki rozmiaru M nie są za ciasne, a powinny; to gorący prysznic na zmarznięte ciało, codzienne rozpalenie domowego ogniska, udane postrzyżyny chłopców, wspólne z Lilą słuchanie muzyki, seanse filmowe w łóżku, widok osobiście posprzątanej kuchni, udane rzucenie palenia, wystawienie twarzy na promienie słoneczne, wypatrywanie w oknie powrotu mamy.


Drobna przyjemność to zapach nadchodzącej wielkimi krokami wiosny oraz świadomość zdarzeń, jakie będą jej towarzyszyć. 

Drobna przyjemność wreszcie to chwila, kiedy uzyskuję potwierdzenie, że to, co piszę i jak piszę, raczej się podoba. Także gdy widzę, a widzę, w jakich niespodziewanych zakątkach świata nieznani mi ludzie czytają moje słowa: Holandia, Irlandia, Dania, Portugalia, Stany Zjednoczone, Chorwacja, Mongolia, Wietnam...



Wasze zdrówko!








2 komentarze:

O mnie

Moje zdjęcie
Hamilton, Waikato, New Zealand
Kiedyś nastąpi ten dzień, kiedy osiądę; zacumuję na stałe, obsieję ogród, nauczę się naprawiać kosiarkę, wyposażę garaż w kompletny zestaw ulubionych narzędzi stolarskich i ślusarskich, być może wezmę nawet jakiś kredyt, auto młodsze niż dziesięcioletnie kupię, zaprenumeruję periodyk. Być może. Póki co jednak nadal dryfuję po karmicznych wodach życia, wypełniając dany mi czas zdarzeniami. Kiedy jednak odnajdę swoją przystań, do której zacumuję na dłużej, na tyle długo, żeby zabrudzić narzędzia stolarsko-ślusarskie równo poukładane w garażu oraz zabezpieczyć spłatę kredytu, nadal codziennie będę sprawdzał cumy, bresty i szpringi, aby zawsze nadawały się do zdjęcia z polera. Zawsze gotowy do drogi.

main 1

side 2