czwartek, 19 maja 2016

KLATKA

Uciekam do pokoju, który miał być biurem. Zamykam drzwi, gaszę światło. Opierając głowę o stół, który miał być biurkiem, zasłaniam dłońmi uszy, by nie słyszeć nieznośnych dźwięków: krzyków dzieci, hałasów z kuchni. Zamykam oczy, by nie widzieć przenikającego przez szpary światła.

Opadam z sił, więc schodzę do parteru na leżący na podłodze materac. Jest mi zimno. Naciągam na siebie śpiwór, który ciągle wala się w kącie po ostatniej wyprawie. 

W głowie mam sieczkę: chaotyczne myśli pędzą niczym stado zwierząt uciekających przed apokalipsą pożaru. Próbuję czepić się którejś z nich, ale jej treść wydaje mi się kompletnie bezsensowna i nie na miejscu. Próbuję z inną - to samo. 
W końcu się poddaję. Próbuję skupić się na oddechu: to również wydaje się absurdalne. Czuję ścisk w mostku, żołądku, od ściągniętych mięśni twarzy boli mnie szczęka. Ołowiane chmury zgniatają mi zawartość czaszki.  

Jestem milczącym statystą w czarno-białym, niszowym filmie.

Czuję się jak zwierzę w klatce albo w tekturowym pudle. Nie wiem, czy mogę z niej wyjść, czy może otwiera się tylko od zewnątrz, na co po cichu liczę. Nie chcę podejmować żadnych decyzji, ani brać za nie jakiejkolwiek odpowiedzialności.

Otacza mnie ciemność: dosłowna, którą lubię, i przenośna - która mnie przeraża. Ta, którą lubię, stwarza pozory bycia niewidocznym, ukrytym od świata i światła, które eksponuje moje ciało i umysł zamknięty w jego wnętrzu. Które obnaża posturę i układ mięśni twarzy - w świecie ludzkich bodźców, w świecie nawykowego reagowania na nie, odbierane jako niemiłe, odpychające. 

Ta ciemność, której nie lubię, to parafraza lęku. Samotności i niezrozumienia. Chwilowego, mam nadzieję, poczucia przegranej i totalnej degradacji samooceny. Niespełnienia oczekiwań i utraty nadziei na zrealizowanie marzeń. 
Ogromnego stresu, trudnej do zniesienia presji, jaką narzuciłem sobie, decydując się z rodziną na wyjazd. Również presji z wiązanej z oczekiwaniami wyimaginowanych obserwatorów naszego życia, gorliwie oczekujących sukcesu, pięknych fotek z widokami, uśmiechniętych selfies i potoku słów zachwytu nad Nową Zelandią. 
Gówno prawda. 

Przed całkowitym upadkiem ratuje mnie jedynie mądrość, którą wyniosłem z praktyki medytacji Vipassana, że nic nie jest trwałe i wszystko przemija. Wszystko przeminie - takie jest podstawowe prawo przyrody. 
Więc i to przeminie, choć trwa już niemal tydzień.  

 

Po jakimś dopiero czasie, powiedzmy godzinie, z wielkim trudem, kierując się dalekim echem głosu rozsądku, wstaję i zmuszam się, żeby wejść do kuchni i zmierzyć się z jej światłem. Zafunkcjonować jako członek rodziny. Powyciągać gary ze zmywarki, wytrzeć blat, stół. Pogonić dzieci do łóżka. Umyć zęby. Poczytać książkę. 

Zająć się jakąś pracą fizyczną, odmóżdżyć się. W ciągu dnia porobić coś w ogrodzie lub tylko schować się gdzieś w kąt i pobyć przez chwilę samemu. Iść do pracy fizycznej i na kolanach układać panele, poszlifować beton. 
Bo cokolwiek by się nie działo, każdą emigrację zaczyna się na kolanach, dosłownie i w przenośni: od garów, ściery, zgarbionych pleców, samotności, zagubienia, czasem poniżenia.


Następnego dnia ponownie zamykam się w pokoju, tym razem rozkładam matę do jogi i przez godzinę wsłuchuję się we własny, głośny oddech ujjayi. Codziennie, regularnie wypacam toksyny z ciała i umysłu. 
Nie mam pod ręką lepszej terapii na depresję. Zaufanie we własne możliwości póki co ratuje mnie przed koniecznością wizyty u specjalisty.  

Jest jeszcze domowa rozmowa, którą ostatecznie z wielkim trudem inicjuję, by naprawić sytuację. Dobrze, że do niej dochodzi. 

Wracam do świata.  

 




























4 komentarze:

  1. Z obserwatorami Waszego życia jest trochę tak, jak z widownią w kinie na nietuzinkowym i ciężkim filmie: widz normalny wychodzi, widz kultowy zostaje. Czytam od dłuższego czasu i najbardziej sobie cenię notki takie, jak ta. Bo są najprawdziwiej prawdziwe, gorzkie, jak życie. Piękne zdjęcia nie zastąpią tego, co tak w rzeczywistości w duszy gra.
    Inna rzecz: chrzanić, co myślą inni! To nie zoo i nie teatr, nie żyjecie po to, żeby zabawiać gawiedź żądną rozrywki.
    Na szczęście świat się opiera na równowadze, więc chwile takie takie jak te niechybnie zostaną zrównoważone czymś na prawdę wspaniałym.
    Ściskam, kopię w dupę (na zapęd) i potem ściskam znowu.
    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To najbardziej wartościowy komentarz, jaki do tej pory otrzymałem. Niezwykle cenne słowa, piękne zdania, do których regularnie wracam i będę wracał (szczególnie po kopniaki w dupę - mają moc uzdrawiającą:). Dziękuję z całego serca.
      Hubert

      Usuń
  2. Hejo! Fantastyczny blog. Miło mieć wgląd w życie ludzi którzy żyją życiem prawdziwym. Można prosić o jakiś kontakt mailowy?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

O mnie

Moje zdjęcie
Hamilton, Waikato, New Zealand
Kiedyś nastąpi ten dzień, kiedy osiądę; zacumuję na stałe, obsieję ogród, nauczę się naprawiać kosiarkę, wyposażę garaż w kompletny zestaw ulubionych narzędzi stolarskich i ślusarskich, być może wezmę nawet jakiś kredyt, auto młodsze niż dziesięcioletnie kupię, zaprenumeruję periodyk. Być może. Póki co jednak nadal dryfuję po karmicznych wodach życia, wypełniając dany mi czas zdarzeniami. Kiedy jednak odnajdę swoją przystań, do której zacumuję na dłużej, na tyle długo, żeby zabrudzić narzędzia stolarsko-ślusarskie równo poukładane w garażu oraz zabezpieczyć spłatę kredytu, nadal codziennie będę sprawdzał cumy, bresty i szpringi, aby zawsze nadawały się do zdjęcia z polera. Zawsze gotowy do drogi.

main 1

side 2