DARIA I JEJ RODZINA
Spotykamy się w okolicy Rotorua, słynnej z parujących gejzerów, wód termicznych i powietrza o zapachu zgniłego jajka. Z Darią wiele przeżyliśmy, pokazała mi Australię z jak najlepszej strony. Znam dobrze jej rodzinę: mamę, brata z żoną, przyjaciół.
Przyleciała sobie do NZ z rodziną na wakacje (z mężem Gavinem i dwójką dzieci).
W rozmowie głównie wymieniamy się najnowszymi doświadczeniami, trochę wspominamy, choć niewiele. Tu i teraz jest najważniejsze. Daria jest dwujęzyczna, rozumie więc kody natywnego, polskiego języka. Gavin pochodzi z RPA i jak wielu ludzi stamtąd, ma specyficzny, mądry dystans do życia.
Swoje życie skromnie przedstawiają jako stateczne, skupione wokół rodzinnych rytuałów.
W moim rozumieniu brzmi to tak: jesteśmy wdzięczni za to, co życie nam daje, choć nasze oczekiwania nie są wygórowane. Jednak wiem, że prowadzą się absolutnie niezwykle.
GISBORNE
Zwykle, gdy leży przede mną jakaś mapa, kieruję wzrok na prawo, bo właśnie na wschodzie (również północy) działy się i dzieją najciekawsze rzeczy. Nie inaczej jest z mapą Wyspy Północnej.
Na wschodzie znajduje się na przykład szczyt Hikurangi (1752 m.n.p.m), z którego można najszybciej na świecie dostrzec promienie wschodzącego słońca (jak głosi legenda; lub raczej propaganda ministerstwa turystyki).
My jednak nie wdrapiemy się na szczyt, ponieważ lato jest od plażowania, a nie od wspinaczki.
Najciekawsze, tj. najdziksze campingi są dla nas niedostępne, bo nie posiadamy chemicznej toalety przenośnej. Po krzakach się tu nie sra, jak np. nad Jeziorem Solińskim, gdzie gówno gównem stoi.
MNIEJSZA O GÓWNA
Rozkładamy się na przeciw otwartej kuchni - świetny spot do obserwacji gości. Są Niemcy, Francuzi, Czesi, Kiwusy* oczywiście też. Towarzystwo łączy jedna rzecz: małe wymagania.
Klimat miejsca, wygląd, układ przypomina dobre czasy w Polsce: może ktoś pamięta miejscówki w Lubuskiem, nad jeziorkiem w lesie lub na prywatnej łączce? przyczepy Niewiadów, namioty z Legionowa? wódeczka pod leszczyka ze szwagrem i leśniczym? starzy bywalcy?
Ale kosz przyniosą po naszej prośbie, taki na ognisko, więc radocha jest, że hej. Dosiądą się sąsiedzi, starsi ludzie, kręci się gadka, on Kiwus, ona z RPA.
Co jest takiego w tych ludziach, że są tacy mili? Żeby chociaż wkurwa kto dostał, zjebka jakaś w sklepie, kłótnia, nic. Okradną czasem, owszem, ale przynajmniej paszportów nie wezmą.
TRZĘSIENIE ZIEMI
Na wprost plaży, kilkanaście kilometrów w głąb oceanu, widać wyspę, która okazuje się być słynnym, czynnym wulkanem o nazwie White Island; biała, bo ciągle się z niej paruje i kopci.
Drugiego dnia po południu gadamy z Kiwusem, który pyta, czy czuliśmy, jak godzinę temu ziemia się trzęsła. Kurcze, nic nie czuliśmy. Człowiek przyzwyczajony, że w Polsce ciągle się coś trzęsło:
a to we fiacie 126p, a to w pociągu, tramwaju, a to dziurawa droga się trzęsie jak tir przejedzie.
A to łóżko od ruchów frykcyjnych.
Jak tu więc zauważyć jakieś tam wstrząsy.
Chyba czytałem wtedy książkę i pewnie tak mnie wciągnęła, że moje ciało nie zareagowało.
Z plaży jednak widać nad wulkanem wielki, biały grzyb dużej eksplozji.
SPACERY
White Island nieustannie kopci, a wiejące wiatry rozciągają parę i dym na wiele, wiele kilometrów.
KRZACZORY
Raz udaje nam się to, w czym wyrobiliśmy się, podróżując przez dwa miesiące wzdłuż zachodniej Australii, czy rowerami/kajakami po Polsce: w noclegu w krzakach.
Jak tylko postanawiamy, głowa w aucie kręci się dookoła, wzrok skanuje zakres widzialny, a my czujemy się, jak wtedy, gdy przypadkowo znajdzie się grzyba w lesie. Albo gdy ryba bierze. Wtedy przepadłeś, bracie. Już umysł uzależniony jest od sukcesu, od endorfin, już to wzrok szuka następnego strzała w żyłę.
W sumie nie jest to takie proste, zważywszy, że wszystko tu ogrodzone, ale wystarczy dokładniej przyjrzeć się mapie, większy most jakiś namierzyć, pod który z pewnością jest zjazd. Albo boczną drogę wzdłuż górskiej rzeki wyczaić, dolinę jakąś rzeźbiącej, a na pewno znajdzie się polanka.
I znalazła się, a jakże, właśnie nad rzeczką, właśnie w głębokiej dolinie. To już nie doświadczenie, to instynkt znawców tematu, ba, światowych ekspertów. Biegłych sądowych!
A rano jak najszybciej się zmyć, zatrzeć wszelkie ślady, pozbierać wszelkie śmieci, także nie nasze.
WYBRZEŻE WSCHODZĄCEGO SŁOŃCA
Wracając do map: Nie raz, nie dwa zerkałem, studiując mapę, na Region Gisborne na wschodzie, którego sercem jest największy na Wyspie Północnej obszar dziewiczych lasów. Obszar to dziki i górzysty, w większości ujęty w Park Narodowy Te Urewera o powierzchni 2127 km kw. (największy w Polsce, Biebrzański PN, pokrywa powierzchnię 592 km kw.).
Osunięte głazy skalne utworzyły przy okazji liczne groty i skalne zakamarki, których eksplorację umożliwia szlak pieszy.
Mamy do wyboru camping darmowy lub płatny. Jest także hotelik ze sklepem i stacją benzynową (ceny z kosmosu, browara nie ma). To wszystko. Sto kilometrów szutrowej drogi zbyt wielu zniechęca.
Pierwszą noc spędzamy w pięknej, osłoniętej od wiatru zatoczce, na darmowym polu namiotowym. Jednak w nocy wiatr przybiera na sile i nawet tu zagląda, niemal porywając namiocik naszych niemieckich sąsiadów.
Jedziemy na inne pole namiotowe, położone od zawietrznej. Wcześniej wybieramy się na wspomniany szlak wzdłuż jaskiń i grot. Doświadczamy tam huraganowej siły wiatru, który omal nie wyrywa drzew z korzeniami. W zasadzie ryzykujemy, ciągnąc w takich warunkach dzieci, bo jest naprawdę groźnie. Szczególnie działa na psychikę nieustanny, ciągły ryk wiatru, który utrudnia komunikację i zmusza nas do krzyku.
LAKE WAIKAREITI
RÓW
Z naszego pola namiotowego wyjeżdża się krętą drogą szutrową pod górę, by po 500 metrach dołączyć do głównej drogi szutrowej, okalającej połowę jeziora. Trzeba uważać, bo w miejscu, gdzie drogi się łączą, jest zakręt, a Kiwusy na szutrach nie oszczędzają swoich terenówek.
No więc wyskakuje taki jeden z prawej, więc aby uniknąć kolizji, uciekam na skraj drogi. Za bardzo. Prawe koło łapie rów i po chwili Bajs opiera się lewym bokiem o skarpę zakrętu.
Kurwa mać, cholerna karma... Oto zapłata za przyjemności.
Zbiegam na dół, proszę o pomoc najbliższego gościa, który bez chwili wahania odpala landcruisera. Po chwili jesteśmy u góry. Lila i chłopcy jakoś wyleźli z auta.
Podczepiamy linę i po drugiej próbie Bajs stoi już na drodze. Obejmuję i klepię po spoconych plecach z radości właściciela toyoty.
Teraz najgorsze: zniszczenia. Pewnie cały bok zrysowany i wgnieciony, naznaczony piętnem grawitacji i siły odśrodkowej, pewnie lusterko boczne w proch niebytu przemienione, pewnie koła grymaśnie wykrzywione.
Nic takiego. Nic poważnego. Owiewka pęknięta i niewielkie zarysowania, to wszystko.
Jakim cudem... No i jakim cudem Lila nie zrobiła ani jednego zdjęcia...
POWRÓT
O wielkości tego obszaru przekonujemy się w drodze powrotnej. Trzy godziny (!) zajmuje nam pokonanie 60 kilometrów krętej, szutrowej drogi, której końca nie widać. Pokonujemy przełęcz - myślimy, że za nią, w dolinie już asfalt. Nic z tych rzeczy. Druga przełęcz, trzecia, czwarta...
I oto jest, asfalt upragniony, przed zakrętem się wyłaniający.
Nagle asfalt się kończy. Wreszcie znów asfalt, tym razem wioskę maoryską przecinający, więc cywilizacja, więc na pewno koniec szutrów. Już setką tniemy, widoki spokojniej podziwiamy.
Nagle asfalt znów się urywa. Przed nami kolejna wspinaczka na kolejną przełęcz.
Wreszcie wyjeżdżamy na niziny. Suniemy gładką, prostą jak strzała drogą w kierunku Rotorua, a stamtąd do Hamilton. Do domu.
Wreszcie wyjeżdżamy na niziny. Suniemy gładką, prostą jak strzała drogą w kierunku Rotorua, a stamtąd do Hamilton. Do domu.
Koniec mordęgi. Chyba jesteśmy trochę zmęczeni tą tułaczką z dziećmi, kurzem, brudem i potem. Jak Cyganie, nomadzi jacyś, co śpią w wozie. W przyszłym roku wybieramy się do kurortu, na Fidżi na przykład.
Z drugiej jednak strony nie znamy Wyspy Południowej, której piękno jest podobno trudne do opisania.
Z drugiej jednak strony nie znamy Wyspy Południowej, której piękno jest podobno trudne do opisania.
* Polskie, nieobraźliwe (choć trochę w brzmieniu kąśliwe) określenie Nowozelandczyków, wariacja słowa Kiwi, które mieszkańcy Nowej Zelandii używają do nazywania samych siebie i pewnie setki firm turystycznych. Także nazwa ptaka, symbolu Nowej Zelandii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz