SŁOŃCE
Gdy człowiek młody i głupi, zdarzy mu się spalić na słońcu ramiona, klatę czy plecy - w zależności od tego, na którym boku spał do południa przed namiotem, do którego wejścia zabrakło nad ranem raptem trzech podpełznięć, po krótkiej/długiej drodze powrotnej z pijackiego ogniska.
Gdy człowiek stary i niby mądrzejszy, wówczas zawodzi pamięć i popełnia te same błędy. Może już nie tak często, ale ciągle spektakularnie.
Niemal na środku tejże glinianki pływała niewielka platforma z drabinką jak na basenie, na której postanowiłem wygrzać klatę na słońcu w dniu wyjazdu z imprezy.
Ale to słońce jest takie kuszące... Szczególnie tuż nad lustrem wody, bo nie czuje się gorąca. Albo na pięknej plaży, której grzech nie odhaczyć w drodze powrotnej.
LATO SPÓŹNIONE
Gdy wyruszamy z Hamilton na wschód do Gisborne, lato nie jest jeszcze takie letnie, gorące (upały to u nas rzadkość). Cykady jeszcze nie robią hałasu, chłodne fronty z Antarktydy ciągle potrafią zaskoczyć i w nocy wychłodzić nawet w puchowym śpiworze.
Nie oznacza to, że u nas coś nie tak z latem, o nie. Niech zimowa Północna Półkula się nie łudzi, że u nas też zimno i że można się z nas pośmiać, podokuczać, w stylu: Dobrze wam tak!
Otóż Północna Półkula może nam jedynie pozazdrościć, a plebejusz powiedziałby: skoczyć lub cmoknąć, by powiedział. Żadna zawiść wykluta pod zimową czapą, żaden zmarznięty umysł zaczadzony dymem z kopciuchów nie odbierze nam dzikiej radości wygrzewania klaty na słońcu nawet, jeśli te przepali ją na wylot. I oddychania czystym powietrzem też nam nie odbierze.
I niech się Północ nie martwi, w czerwcu się odkuje.
DWA MIASTA
Gisborne
Gisborne żyje głównie z turystyki i nawet fajnie się po nim spaceruje. Jednak jest mi trudno napisać o tym miejscu coś więcej. Są tu ładne plaże, jest rzeka, po której ścigają się nawet kajakarze, ale na tym chyba poprzestanę.
Napier
O, tu już jest, o czym pisać: Miasto również turystyczne, portowe, dawne centrum eksportowe wełny nowozelandzkiej, obecnie prężne centrum hodowli i eksportu owoców (jabłek, brzoskwiń) oraz wina, a także niestety wołowiny.
W 1945 roku do portu wpłynął i wypłynął niepostrzeżenie niemiecki U-Boot. Wieść gminna niesie, że wyczerpani i wygłodniali marynarze pod osłoną nocy...wydoili lokalne krowy.
Trudno tu o kąpiel w oceanie, bo plaża pokryta jest kamykami, a niebezpiecznie opadające dno buduje gwałtowne fale. Za to ich siła jest ogromna: gdy uderzają o brzeg, popychają i zabierają miliony kamieni, które uderzając o siebie i ocierając, wydają niesamowity dźwięk.
Jest za do plaża miejska przy zatoce.
Szczególne wrażenie robią portowe zabudowania i okoliczne domy.
DROGI
Cały region jest mocno górzysty, drogi pną się rzecznymi dolinami pod górę na przełęcze, by ponownie sprowadzić w dół doliny, za którą już czeka kolejna rzeka i kolejna wspinaczka. Widoki są zachwycające. Stoki porastają albo lasy natywne, albo sosnowe lasy hodowlane (tych nie lubimy, bo prywatne i obco wyglądające). Liczne górskie rzeki i potoki tworzą niezliczoną ilość kaskad i wodospadów, z których część dostępna jest dla turystów.
Jeśli z kolei droga wiedzie wzdłuż wybrzeża, w każdej chwili można się zatrzymać i iść na plażę. Gdy wybrzeże przechodzi w klif, droga również wspina się pod górę, tym razem dostarczając cudownych widoków na ocean.
W LAS
Podróżując wygodnym autem, można pozwolić sobie na skrajne doświadczenia. Gdy mamy już dość cywilizacji, odbijamy na północny zachód i kierujemy w głąb lądu, ponieważ na papierowej mapie jest tam wielka zielona plama, która nazywa się Kaimanawa Forest Park i widać symbole oznaczające pola namiotowe. Więcej informacji nam nie trzeba.
I znów: serpentyny, dolina, rzeka, góry, stoki, pustkowie, czasem zadupiasta osada z dwoma/trzema farmami, płaskowyż, który przypomina mi norweskie krajobrazy, z karłowatą roślinnością i rozległymi górskimi łąkami, o ile nie ma plantacji sosny.
POLE NAMIOTOWE
Po męczącej trasie docieramy do właściwego zjazdu, i kolejnego, i kolejnego - szutrową, leśną drogą posuwamy się kilkanaście kilometrów wgłąb natywnego, dzikiego lasu.
Po drodze mijamy malutkie pola namiotowe przeznaczone dla turystów pieszych (dostępne są górskie szlaki), dla nas jednak zbyt ciasno.
Od razu ktoś nas wita: to jeden z myśliwych z rodzinami; przedstawia się, oprowadza po okolicy, wskazuje potok, z którego czerpie się wodę. I o tą właśnie bieżącą wodę chodzi!
PRZYRODA
Wzdłuż rzeki prowadzi szlak pieszy, który doprowadza nas do kolejnego zakola. Dla chłopców najlepszą zabawą jest oczywiście rzucanie do wody kamieniami, jakież jednak zapanowało zdumienie, konsternacja bym powiedział, gdy ci odkrywają, że niektóre z tych kamieni... pływają. Unoszą się na powierzchni wody! Zaraz Lila - geomorfolożka spieszy wyjaśnić, że to powulkaniczny pumeks, czy coś takiego, faktycznie lekki i podziurawiony, ale ja tam wiem swoje: to cud. Może nie maryjny, ale cud. Przyrody cud.
Gdy okopceni dymem chłopcy śpią już w vanie, lubimy z Lilą pogapić się na zmianę w ogień lub gwiazdy i pogadać; trochę powspominać, trochę wymyślić jakiś kolejny zwariowany plan.
Jest kompletna cisza, wszyscy szanują ciszę nocną. Pijackich śpiewów nie uświadczysz.
Jedną z nich właśnie był ostatni festiwal, na którym przesadziłem z opalaniem. Wolę chyba jednak Festiwal Gwiazd na Niebie, Tańca Ognia, Szumu Potoku.
Festiwal Zieleni.
Festiwal Ciszy.